Z Krzysztofem Pyrciem, biologiem i biotechnologiem, specjalistą w zakresie mikrobiologii i wirusologii rozmawia Mira Suchodolska

Zacznijmy od bilansu: co wiedzieliśmy na początku pandemii, a co wiemy teraz?

Na początku mieliśmy wrażenie, że to powtórka z SARS-1 z 2003 r., który pojawił się i zniknął wraz z letnimi promieniami słońca. I mieliśmy nadzieję, że w przypadku SARS-CoV-2 będzie podobnie. Pamiętam rozmowę z kolegą na początku tegorocznej zarazy naśmiewającym się z moich obaw: „Nie przejmuj się, będzie jak zawsze”. Wierzyliśmy, posiłkując się wiedzą wyniesioną z tamtej pandemii, iż wysoka temperatura odeśle wirusa w niebyt. Bo latem pierwszy SARS dosłownie wyparował. Jednak szybko zrozumieliśmy, że teraz nie będzie jak zawsze, bo pandemia zaczęła się błyskawicznie rozlewać. W Europie i w USA zaczęło się robić bardzo nieprzyjemnie, weszliśmy w fazę lockdownu. To miał być czas, by zrozumieć, co się dzieje, by móc się lepiej przygotować, by nie dać się zawalić systemowi ochrony zdrowia. I wtedy się udało. Wprawdzie na przestrzeni maja–czerwca liczba zakażeń w Polsce nie spadała, to jednak liczba ciężkich zachorowań nie powiększała się w dramatyczny sposób. Okazało się, że transmisja wirusa – efektywność, z jaką przenosi się z człowieka na człowieka – nie rośnie. Zaczęliśmy odmrażać życie społeczne i gospodarcze, nastąpiło ogólne rozluźnienie. Latem życie niemal całkiem wróciło do normy i czekaliśmy, co będzie dalej, ale nic wielkiego się nie stało. Więc ludzie uznali, że obostrzenia były bez sensu, niepotrzebnie stracili pieniądze, zaczęli negować pandemię. I teraz mamy to, co mamy.
Skąd nadzieja, że latem wirus zniknie?
Reklama
Bo wirusy efektywniej przenoszą się w niższej temperaturze. Lepiej ją znoszą, dłużej są aktywne. To jak z kawałkiem szynki – jeśli będziemy ją przechowywać w lodówce, to wytrzyma dłużej niż na stole. Im wyższa temperatura, tym szybciej będą się degradować białka i kwasy nukleinowe w tym kawałku mięsa. A wirus to zlepek białek z dodatkiem RNA, więc podlega tym samym prawom. W niskiej temperaturze może dłużej przetrwać poza organizmem gospodarza.
Wchodzimy w jesień, a za chwilę będzie zima. Co się zdarzy?
Jestem złej myśli. Zwłaszcza że coraz częściej słychać głosy tych, którzy negują istnienie wirusa i pandemii. Przebijają się opinie różnych „specjalistów”, przekonujących, że koronawirus osłabł, więc restrykcje są bez sensu, ba, są łamaniem praw człowieka. Ja w pewien sposób rozumiem tych ludzi – oni się boją, tracą pieniądze, bo ich przedsiębiorstwa padają, albo zostają zwolnieni, bo firmy tracą zlecenia. Różni guru przekonują, najczęściej w mediach społecznościowych, że Polacy są odporni na koronę, że śmiertelność w naszym kraju jest dużo niższa niż gdzie indziej, że jesteśmy niczym husaria, nie lękamy się wroga. To bzdury. Jesteśmy w bardzo trudnym momencie: wchodzimy w jesień, spada temperatura, do tego dojdzie smog. Już dramatycznie wzrasta liczba wykrytych przypadków, na szczęście śmiertelność nie rośnie, spada wręcz, ale boję się, że ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Niezależnie od tego w najbliższych tygodniach będzie przybywało zgonów.
Co dziś wiemy na temat leczenia COVID-19, a czego nie wiedzieliśmy wiosną?
Że możemy podawać chorym sterydy, inaczej niż przy pierwszym SARS-ie, gdzie ich stosowanie prowadziło do większej śmiertelności. W tym wypadku podanie sterydów we właściwym momencie pomaga wyciszyć nieprawidłową odpowiedź układu immunologicznego i ściągnąć pacjenta z terminalnej drogi. Lekarze zyskali doświadczenie w leczeniu osób chorych na COVID-19. Dziś już wiemy więcej na temat dróg przenoszenia się patogenu, a w marcu mieliśmy co chwilę takie sensacyjne doniesienia: że przenosi się przez aerozole, więc jak jestem zakażony i przebiegnę przez park, to pozakażam wszystkich, którzy się tam znajdują.
A co jest prawdą?
Koronawirus przenosi się głównie drogą kropelkową, przez te większe kropelki, więc dystans 1,5–2-metrowy zalecany od początku był i jest dobrym pomysłem – żeby siebie chronić. Aby chronić innych, potrzebna jest maseczka, bo możemy być zakażeni, nie wiedząc o tym. Dezynfekcja, mycie rąk, zachowanie czystości – jak najbardziej. Bo jeśli nakichamy na stół, druga osoba, korzystając z niego, może się zakazić. Oczywiście prawdą jest, że wirus może się też przenieść przez aerozole, ale statystycznie rzecz biorąc, jest to nieistotne i z epidemicznego punktu widzenia nie ma dużego znaczenia. Dystans, maseczki, mycie rąk – to powinno wystarczyć, żeby zatrzymać pandemię.
Co pan sądzi o takich środkach ostrożności, jak np. poddawanie trzydniowej kwarantannie książek zwracanych do biblioteki czy, jak to się dzieje w niektórych przedszkolach, trzymanie na niej przyniesionych przez dzieci z domu materiałów na zajęcia plastyczne?
Przesada. Jeżeli dzieciaki bawią się razem w przedszkolu, to jaki sens ma kwarantanna przedmiotów? Nie uchronimy się w stu procentach, a poza tym, gdyby stosować tę logikę, to jak robimy zakupy, to zanim z nich skorzystamy, też powinny przez tydzień być w kwarantannie. I wreszcie: SARS-CoV-2 to nie ebola. W tych środkach ostrożności chodzi o jedno: by służba zdrowia nie padła, by ludzie nie umierali – co się już teraz zdarza – z powodu innych chorób, bo nie będą mieli gdzie się leczyć. Oraz żeby nie dopuścić do zakażenia ludzi z grup najwyższego ryzyka.
Proszę powiedzieć, kim są te osoby. I jakie choroby współistniejące są najbardziej niebezpieczne.
To choroby serca, cukrzyca, przewlekła obturacyjna choroba płuc, nadciśnienie i nowotwory. Nie znam badań, z których wynikałoby, aby choroby autoimmunologiczne miały wpływ na przebieg COVID-19. Z badań wynika też, że – choć tu trudno mówić o chorobie – tym, co ma największy wpływ na to, czy człowiek będzie chorował ciężko, jest wiek. Im mamy więcej lat, tym większe ryzyko.