Po jednej stronie są średniej wielkości miasta, które oferują medykom astronomiczne wręcz sumy, a chętnych i tak brakuje. Po drugiej – duże aglomeracje, w których 40-letni, świetnie wykształcony medyk zarabia mniej niż przeciętny handlowiec. I to pracując na dwa etaty plus dyżury.

DGP dotarł do informacji, z których wynika, że w opolskich szpitalach, które w ostatnich dniach zamykają oddziały, lekarze zarabiają od 12 do 26 tys. zł miesięcznie. W placówce w Kluczborku, która poprosiła wojewodę opolskiego o zgodę na zawieszenie działalności oddziału wewnętrznego, asystent dostawał 13 tys. zł. – Z dodatkowymi dyżurami można przekroczyć 20 tys. zł. To o wiele więcej niż zarabia dyrektor szpitala – zapewnia starosta powiatu Piotr Pośpiech.

Z faktur, w posiadaniu których jesteśmy, wynika, że w Oleśnie starszy asystent na chirurgii, który brał dodatkowe dyżury, dostał w grudniu ponad 22 tys. zł. Asystent z ortopedii, który przepracował w miesiącu 190 godzin (czyli poniżej 48 tygodniowo) – 12,5 tys. zł. Zastępca ordynatora z dwoma dodatkowymi dyżurami – 15,5 tys. zł, a anestezjolog dorabiający na dyżurach 23 tys. zł.

– Argumenty lekarzy o niskich wynagrodzeniach są nieprawdziwe. Jeśli ten artykuł czyta ktoś, kto jest gotów pracować u nas za 15 tys. zł miesięcznie, to szczerze i serdecznie zapraszam. Pomogę nawet znaleźć zakwaterowanie – deklaruje Andrzej Prochota, dyrektor oleśnieńskiej placówki.

Reklama

Medal ma jednak i drugą stronę. W stolicy znaleźliśmy specjalistę z doktoratem, w trakcie drugiej specjalizacji i po 15 latach pracy, który dostaje 3,2 tys. zł pensji netto. Do tego dochodzi 500 zł za każdy dyżur w dniu roboczym i 1000 zł w świątecznym. W sumie w grudniu zarobił 5,2 tys. zł (nie dorabia w żadnej prywatnej placówce).

W warszawskim szpitalu położniczym znaleźliśmy rezydenta z doktoratem i ośmioletnim doświadczeniem. Dostaje 2,4 tys. zł na rękę plus 450 zł za każdy dyżur (bierze ich pięć miesięcznie). W ten sposób wyciąga 4,7 tys. zł. Plus dodatkowe 2,5–3 tys. zł miesięcznie z prywatnej przychodni, w której dorabia. To ciągle nie są złe pieniądze. Ale też nie można powiedzieć, by opisane przypadki pensji lekarskich w stolicy rzucały na kolana. Oleśno oferuje lekarzom 15 tys. zł, a chętnych do pracy i tak brakuje.

Negocjacje ministra zdrowia i środowiska młodych lekarzy miałyby się odbyć przy udziale rzecznika praw pacjenta. To kolejny krok w celu załagodzenia sporu resortu z lekarzami podczas specjalizacji, którzy od jesieni prowadzą protest.
Od strajku głodowego przeszli do akcji polegającej na wypowiadaniu klauzul opt-out, czyli odmowy pracy ponad 48 godzin tygodniowo. Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że w taki sposób protestuje 3,5 tys. lekarzy na ok. 80 tys. pracujących w szpitalach. Zdaniem rezydentów to 5 tys. medyków. Problem z zapewnieniem pełnej obsady (zdaniem rezydentów) na dyżurach może mieć nawet 150 szpitali w Polsce.
Podczas wczorajszej burzliwej komisji zdrowia – zwołanej w nadzwyczajnym trybie – minister Radziwiłł oficjalnie przekonywał, że nie ma kryzysu, wszystko jest pod kontrolą, a pacjenci mają dostęp do opieki. Zaś problemy w szpitalach wynikają z kłopotów poszczególnych placówek, nie tylko z powodu wypowiadania klauzuli opt-out. Minister przyznał jednak, że planuje spotkanie z rezydentami. – Wierzę, że ustawienie pacjenta w centrum pozwoli na osiągnięcie porozumienia – powiedział.
Z informacji DGP wynika, że część lekarzy, którzy są w trakcie specjalizacji finansowanej z budżetu państwa, miałaby otrzymać kolejną propozycję podwyżek (od stycznia młodzi lekarze otrzymali od 500 do 1700 zł w zależności od specjalizacji). O jakie kwoty chodzi, urzędnicy resortu nie chcą zdradzić. Dodatkową zachętą do złożenia broni przez medyków miałyby być zmiany ich miejsca w systemie i pozycji w szpitalu. Konkretów na razie nie ma.
Młodzi lekarze deklarują otwartość na kolejne rozmowy z resortem, choć nie ukrywają, że oczekują klarownych rozwiązań. Jednak obecną sytuację postrzegają zupełnie inaczej niż minister. – W styczniu czeka nas zamykanie oddziałów, utrudnienia w nocnej pomocy lekarskiej i na szpitalnych oddziałach ratunkowych – mówił Marcin Sobotka z Porozumienia Rezydentów OZZL. Podkreślał przy tym, że odpowiedzialny za funkcjonowanie systemu jest minister zdrowia, a nie lekarze. – Mamy dość przerzucania na nas odpowiedzialności – mówił.
Wczoraj rezydenci poprosili również o pilne spotkanie z premierem Mateuszem Morawieckim.
Minister zdrowia przekonywał podczas komisji, że rozwiązaniem będzie m.in. sprowadzanie lekarzy z zagranicy. Problemy kadrowe w szpitalach i przychodniach można też załatwić poprzez możliwość łączenia dyżurów na kilku oddziałach.
W grudniu resort zdrowia skierował do konsultacji dwa rozporządzenia, które mają umożliwić bardziej elastyczne zarządzanie personelem medycznym. Propozycje spotkały się z mieszanym odbiorem – część szefów szpitali chwaliła je, ale mocno skrytykowały je zarówno samorządy, jak i związki zawodowe.
Rozwiązaniem problemu z lekarzami nie będzie na pewno leczenie duchowe. Pomimo propozycji na uzdrowienie systemu ze strony przedstawiciela Polskiego Stowarzyszenia Uzdrowicieli Duchowych (którego do Sejmu wprowadził poseł Kukiz’15), minister zdrowia nie tylko nie przyjął propozycji, ale wręcz uciekł.