Debaty wśród niemieckich intelektualistów są zazwyczaj tak mdłe, pretensjonalne i bolesne, że nie życzę tego doświadczenia nawet moim najgorszym wrogom. Robię jednak wyjątek dla zjawiska, które nazwę Wojną Listów Otwartych – pisze Andreas Kluth w opinii dla serwisu Bloomberg.

Ten trwający filozoficzny konflikt dotyczy brutalnego ataku prezydenta Rosji Władimira Putina na Ukrainę oraz właściwej reakcji Niemiec i – pośrednio – zachodniego sojuszu na tę agresję. Ku mojemu zaskoczeniu, kontrowersja ta ma potencjał, by stać się pouczającą.

Filozofowie chcą filozofować

Reklama

Zaczęło się, jak to zwykle bywa w „krainie poetów i myślicieli”, od zwięzłego traktatu filozofa – jednego z najbardziej znanych i przereklamowanych niemieckich filozofów, Juergena Habermasa. Nawet odważna próba przetłumaczenia go na język angielski nie oddaje zawiłej pompatyczności zdań wielokrotnie złożonych w oryginalnym tekście, najwyraźniej stworzonych z myślą o zabezpieczeniu się przed krytyką wynikającą z przypadkowej jasności.

W skrócie, Habermas argumentuje, że krytycy kanclerza Niemiec Olafa Scholza nie mają racji, domagając się jaśniejszych komunikatów i odważniejszych działań w kwestii wysyłania broni na Ukrainę. Dzieje się tak dlatego, że – zdaniem Habermasa – temat jest tak złożony, że potrzeba filozofów takich jak on, aby go wyjaśnić. Owszem – przyznaje – Ukraina ma prawo się bronić, ale jeśli my (Niemcy i Zachód) zrobimy coś, co Putin zinterpretuje jako udział w wojnie, możemy nagle znaleźć się w III wojnie światowej, a Putin może na nas zrzucić bombę atomową. Scholz ma więc rację, stawiając małe kroki i trzymając się niuansów.

„Nie prowokujmy Putina”

Zainspirowana słowami Habermasa grupa lewicowych celebrytów skupionych wokół Alice Schwarzer, najbardziej prominentnej niemieckiej feministki, opublikowała list otwarty do Scholza. Do wtorku (10.05) podpisało się pod nim ponad 260 000 osób. Ponownie powołując się na ryzyko wybuchu III wojny światowej i nuklearnego Armagedonu, sygnatariusze wzywają Scholza do powrotu do jego pierwotnej polityki niewysyłania broni na Ukrainę, aby nie prowokować Putina. Dodają, że odpowiedzialność za eskalację nuklearną spoczywa nie tylko na „pierwotnym agresorze” (czyli Putinie), ale także na „tych, którzy z szeroko otwartymi oczami dostarczają mu motywu”. Chodzi tu zapewne o nas, którzy pomagają Ukraińcom się bronić.

Ale jest jeszcze gorzej. Autorzy uważają, że decyzje ważące koszty ukraińskiego życia nie leżą „wyłącznie” po stronie Ukrainy, lecz są „uniwersalne”. Najwyraźniej my wszyscy będziemy mogli głosować nad tym, kiedy będzie już dość i nadszedł czas, by Ukraina skapitulowała. Na zakończenie sygnatariusze wzywają Scholza do wynegocjowania pokoju – wyniku, który, jak się wydaje, nie zależy już od Putina, lecz od władzy niemieckiego kanclerza.

Dysonans kanapowych pacyfistów

Przed 2022 rokiem takie nieśmiałe moralizatorstwo byłoby de rigueur w powojennej niemieckiej tradycji faux-pacyfizmu. Jednak po 27 lutego, kiedy Scholz ogłosił „przełom” w niemieckiej polityce wobec Rosji, brzmi to dysonansowo. W Internecie wielu Niemców wyśmiewało „kanapowy pacyfizm” owego listu otwartego. Ale żeby zadać pierwszy celny cios, potrzebny był człowiek, który wygląda i brzmi jak prawdziwy ukraiński bohater. Władimir Kliczko jest (podobnie jak jego brat Witalij, mer Kijowa) byłym mistrzem świata w boksie wagi ciężkiej. Teraz obaj bronią swojego kraju. Mówią też płynnie po niemiecku. Władimir odpowiedział na list otwarty na łamach niemieckiej gazety.

Po wymienieniu okrucieństw, jakich do tej pory dopuściła się Rosja na Ukrainie, Kliczko przypomniał, że to nie Ukraińcy rozpoczęli tę wojnę, że owszem, będą się bronić i że potrzebują broni. I nie, nie zrezygnują ze swojego istnienia jako kraju i demokracji, żeby zadowolić kilku „intelektualistów, którzy stracili poczucie rzeczywistości i rozsądek”.

Tym samym Niemcy były gotowe na kolejny list otwarty do Scholza (który we wtorek podpisało już ponad 64 tys. osób). Ten został napisany przez innych intelektualistów z różnych środowisk. Chwalą w nim nową politykę Scholza, polegającą na dozbrajaniu Ukrainy, i zalecają hart ducha. Następnie skupiono się na najważniejszym punkcie.

„Groźba wojny atomowej jest częścią rosyjskiej wojny psychologicznej” – piszą autorzy. Ale „jeśli zbrojny rewizjonizm Putina na Ukrainie się powiedzie, rośnie niebezpieczeństwo, że następna wojna będzie miała miejsce na terytorium NATO”. Jeśli wygra teraz, pójdzie dalej – do Mołdawii, krajów bałtyckich i kto wie, gdzie jeszcze. „Niebezpieczeństwu eskalacji nuklearnej” – konkludują – „należy przeciwdziałać poprzez wiarygodne odstraszanie”.

Kuszenie szantażem nuklearnym

Nie powiedziano, a można było dodać, że Putin nie jest jedynym, który w tej nowej, przerażającej epoce może uciec się do szantażu nuklearnego. Obecnie na świecie jest dziewięć państw posiadających broń jądrową, a prawdopodobnie będzie ich więcej. Jeśli Putinowi uda się zwyciężyć, grożąc „uderzeniem taktycznym”, to on i inni będą kuszeni, by zrobić to samo w kolejnych konfliktach. Uleganie jego zastraszaniu teraz nie zapewni nam bezpieczeństwa; naraziłoby nas wszystkich na jeszcze większe niebezpieczeństwo.

I tak trwa sparing, podczas którego sygnatariusze przeskakują z jednego telewizyjnego talk show do drugiego. To, co na początku było pompatycznymi bzdurami, powoli staje się jasnym spostrzeżeniem, jak kwiat lotosu, który wyrasta z błota, ale rozkwita, gdy ujrzy światło słoneczne.

Scholz, nominalny adresat listów, pozostaje ostrożny – tak jak powinien – ale teraz mówi Niemcom, że „nie możemy pozwolić, by sparaliżował nas strach” i że Putin nie może wygrać. Siedemdziesiąt siedem lat po zakończeniu wojny światowej, którą wywołały Niemcy – mówi – to jest właśnie znaczenie słów „nigdy więcej”.