Szef Francji Nieujarzmionej Jean Luc Melenchon ogłosił w Paryżu „szeroki Front Ludowy”, który - według niego - zgromadził 140 tys. osób. Melenchonowi towarzyszyła tegoroczna laureatka Nagrody Nobla z literatury Annie Ernaux.

„Dzisiaj jest pierwszy dzień - marsz ludowy. W drugim dniu (tj. w poniedziałek) będziemy protestować przeciwko użyciu przez rząd art. 49.3 (pozwalającego rządowi pomijać parlament w procedowaniu istotnych społecznie ustaw - PAP), a w trzecim dniu (we wtorek) będzie strajk generalny” – zapowiedział Melenchon.

„Obecnie przygotowujemy budowę nowego Frontu Ludowego, który w odpowiednim czasie obejmie władzę w kraju” – dodał lider LFI.

Tysiące demonstrantów maszerowały w kierunku rue du Faubourg Saint-Antoine w kierunku Bastylii po wyruszenie z Place de Nation około godz. 14.

Reklama

Wielu reprezentantów ruchu „żółtych kamizelek”, ale także wielu emerytów było również widocznych podczas protestu.

Według policji we stolicy demonstrowało około 30 tys. osób.

Policja użyła gazu łzawiącego na uboczu marszu, po tym, gdy demonstranci zaatakowali kilku funkcjonariuszy policji, rzucając w nich fajerwerkami. Zdemolowany został oddział banku Societe Generale oraz restauracja MacDonald.

Deputowany LFI François Ruffin wygłosił krótkie przemówienie, prosząc rządzących o „trochę zwykłej przyzwoitości” dla robotników i wskazując na kastę „grubych ludzi, którzy się objadają, podczas gdy inni głosują”. „Pytamy (rząd - PAP) o koszty życia i klimat” – oświadczył.

Tłum demonstrantów gwizdał, gdy politycy lewicy mówili o bogactwie francuskich miliarderów i biedzie „zwykłych Francuzów” oraz m.in. o jachcie jednego z najbogatszych biznesmenów we Francji Bernarda Arnaulta.

Do marszu nie przyłączyli się m.in.: lider koalicji ekologów Yannick Jadot i były socjalistyczny prezydent Francois Hollande.

Z Paryża Katarzyna Stańko (PAP)