Dowództwo Drakuli – kto stoi za spiskiem?

Rumuńska prokuratura ds. przestępczości zorganizowanej DIICOT ogłosiła, że rozbiła grupę „Dowództwa Vlad Țepeș” (Vlad Tepes inaczej Wład Palownik, czy Drakula). Jej liderem miał być 101-letni generał w stanie spoczynku Radu Theodoru, a członkowie organizacji dążyli do obalenia rządu, zmiany konstytucji i wycofania Rumunii z NATO.

Śledczy podkreślają, że podejrzani prowadzili werbunek za pośrednictwem YouTube’a, a niektórzy z nich odbyli podróże do Moskwy, gdzie rzekomo szukali wsparcia dla swojej misji. Oskarżeni utrzymywali też kontakt z rosyjskimi dyplomatami w Bukareszcie, którzy zostali wydaleni z Rumunii.

Zamach stanu czy absurd?

Brzmi jak scenariusz thrillera politycznego? Rumuńskie władze traktują sprawę śmiertelnie poważnie. Zatrzymani mieli działać na wzór wojskowej struktury z własnym sztabem generalnym, a ich plan obejmował przejęcie władzy i stworzenie „Rady Mędrców”, która kierowałaby krajem.

Sceptycy jednak kwestionują realność zagrożenia. Czy naprawdę 101-letni generał i kilkuosobowa grupa internetowych aktywistów mogliby dokonać przewrotu w kraju NATO? Niektórzy publicyści i komentatorzy polityczni oskarżają rząd o paranoję i szukanie rosyjskich agentów nawet tam, gdzie ich nie ma.

Polityczne napięcia po anulowanych wyborach

Zatrzymania podejrzanych o „zamach stanu” zbiegły się w czasie z politycznym chaosem po anulowanych wyborach prezydenckich w Rumunii. W grudniu ubiegłego roku rumuński Sąd Konstytucyjny unieważnił wyniki głosowania, w którym niespodziewanie zwyciężył Călin Georgescu – polityk uważany za antysystemowego kandydata. Decyzja ta wywołała kontrowersje nie tylko w samej Rumunii, ale także w USA.

Wątpliwości wokół anulowania wyborów wyraził nawet wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance. Polityk ten podczas wystąpienia w Europie wskazał na zagrożenia dla demokracji w regionie i podkreślił, że proces wyborczy powinien być respektowany, jeśli chcemy mówić o stabilnych, demokratycznych rządach.

ikona lupy />
Amerykański wiceprezydent J. D. Vance obok Donalda Trumpa. / Bloomberg / Hannah Beier

Krytycy twierdzą, że oskarżenia wobec Georgescu o „sprzyjanie Rosji” były jedynie pretekstem do jego eliminacji z wyścigu o prezydenturę. Dla wielu obserwatorów międzynarodowych sytuacja w Rumunii jest alarmującym sygnałem o rosnącej niestabilności w kraju będącym kluczowym członkiem NATO.

Rumunia na kursie kolizyjnym z Kremlem

Nie jest tajemnicą, że Bukareszt znajduje się na pierwszej linii napięć między Zachodem a Rosją. Rumunia jest ważnym członkiem NATO i pełni kluczową rolę w systemie obronnym sojuszu na wschodniej flance. To również jedno z państw, które najaktywniej wspiera Ukrainę.

Służby bezpieczeństwa twierdzą, że zatrzymana grupa miała kontakty z osobami powiązanymi z Moskwą i próbowała wpłynąć na polityczną sytuację w kraju. Władze są szczególnie wyczulone po zeszłorocznych kontrowersjach wokół wyborów prezydenckich, których wyniki zostały anulowane z powodu podejrzeń o ingerencję zewnętrzną.

Co dalej?

Według rumuńskiego portalu wall-street.ro sprawa jest rozwojowa, a aresztowani w tym tygodniu członkowie dowództwa „Vlad Țepeș” czekają na dalsze decyzje sądu. W oficjalnych komunikatach zarzuca im się utworzenie w 2023 roku zorganizowanej grupy przestępczej "w celu podważenia suwerenności i niezależności państwa rumuńskiego poprzez polityczne osłabianie zdolności obronnych kraju". Czy rzeczywiście mieli zamiar dokonać zamachu stanu, czy to raczej medialna sensacja i pretekst do zaostrzenia politycznych podziałów?