Niewinny początek protestów

Wszystko zaczęło się od pokojowego protestu przeciwko działaniom ICE, amerykańskiej agencji ds. imigracji, która miała przeprowadzić serię kontrowersyjnych aresztowań wśród migrantów w południowej Kalifornii. Demonstracja, zaplanowana jako pokojowy marsz w obronie praw człowieka, bardzo szybko wymknęła się spod kontroli. Z każdą godziną rosły emocje i liczba uczestników, a spokojny protest przekształcił się w ognisko społecznego gniewu. Uczestnicy zaczęli rzucać kamieniami w policyjne radiowozy, a na ulicach pojawił się dym z płonących śmietników i samochodów.

ikona lupy />
Ponad 100 osób aresztowanych w nocy w Los Angeles. "To, co widzimy, jest straszne" / PAP/EPA / ALLISON DINNER

W tle tego wybuchu emocji. Frustracja, która narastała latami. Kalifornia, stan o największej populacji migrantów w USA, od dawna toczy spór z Waszyngtonem o politykę imigracyjną. W opinii wielu mieszkańców, ostatnie działania władz federalnych przelały czarę goryczy. I tak, miasto aniołów stało się symbolem buntu przeciwko temu, co wielu Amerykanów uznaje za narastający autorytaryzm.

Bitwa o Kalifornię: protesty, wojsko i walka o władzę

W odpowiedzi na narastające zamieszki, prezydent Donald Trump podjął decyzję o zmilitaryzowaniu Los Angeles. Na ulice skierowano ponad 4,8 tysiąca żołnierzy – w tym 700 marines i 4 tysiące członków Gwardii Narodowej. To więcej niż obecnie stacjonuje w Iraku i Syrii razem wziętych. Dla wielu mieszkańców ten obraz przypominał bardziej strefę wojny niż demokratyczne miasto.

ikona lupy />
gwardia narodowa, usa, waszyngton, wojsko / shutterstock

Nie pomogły ani wprowadzone przez władze godziny policyjne, od 20:00 do 6:00, ani zwiększone patrole policji. W nocy splądrowano co najmniej 23 sklepy, a zatrzymano niemal 200 osób. Demonstranci nie tylko protestowali, niektóre grupy przeszły do otwartego starcia z funkcjonariuszami, z użyciem kamieni i improwizowanych barykad.

W innych częściach kraju – od Nowego Jorku po Austin i San Francisco – również wybuchły protesty solidarnościowe, które momentami przybierały równie gwałtowny charakter. Tymczasem sytuacja w Los Angeles coraz bardziej przypominała déjà vu z wydarzeń na Majdanie w 2014 roku.

Trump kontra gubernator: sądowa wojna o kontrolę

Gubernator Kalifornii Gavin Newsom, jeden z najgłośniejszych przeciwników Trumpa, nie pozostał obojętny na sytuację. Jego reakcja była szybka i stanowcza. Stan Kalifornia wniósł pozew przeciwko rządowi federalnemu za „nielegalne użycie armii” przeciwko własnym obywatelom.

ikona lupy />
shutterstock

W mocnym wystąpieniu telewizyjnym Newsom powiedział:

„To nie jest już tylko spór o politykę. To walka o to, kim jesteśmy jako naród. Donald Trump wysłał wojsko na nasze ulice bez zaplecza, bez wsparcia, bez planu – tylko po to, by zastraszyć społeczeństwo i przejąć pełnię kontroli. Jeśli dziś można zatrzymać człowieka tylko za to, że wygląda 'podejrzanie' – jutro każdy z nas może zostać wciągnięty z ulicy bez żadnego wyjaśnienia. Autorytarne reżimy zaczynają od najbardziej bezbronnych, ale nigdy się na nich nie kończą. Kalifornia się nie podda. Będziemy walczyć – w sądach, na ulicach, w sercach ludzi. Bo jeśli pozwolimy, by rząd federalny przejął nasze prawa dziś, jutro nie będzie już czego bronić.”

Newsom zaznaczył też, że wojsko wysłane przez Trumpa spało na podłodze w miejskich halach bez jedzenia, wody i podstawowych warunków. „To hańba” – napisał w poście, dołączając zdjęcia żołnierzy śpiących na zimnym betonie.

Polityka czy wojna? USA na krawędzi wewnętrznego rozłamu

Dla wielu komentatorów sytuacja w Los Angeles to coś więcej niż bunt społeczny – to preludium do politycznej wojny domowej o kształt Ameryki. Opozycja oskarża Trumpa o autorytarne zapędy, a jego zwolennicy twierdzą, że to „lewacka Kalifornia” sabotuje porządek i bezpieczeństwo.

„Trump nie walczy z przemocą, on ją wykorzystuje” – mówią mieszkańcy Kalifornii. Przypominają o wydarzeniach z 6 stycznia i pytają: „Gdzie wtedy była armia?”. Wydaje się, że główne starcie nie toczy się już na ulicach, lecz w sercach Amerykanów – o to, kto ma prawo definiować, czym jest wolność i bezpieczeństwo.

Jedno jest pewne: Los Angeles stało się nie tylko sceną miejskich zamieszek, ale areną walki o przyszłość całych Stanów Zjednoczonych. A jeśli sytuacja nie zostanie opanowana, może przerodzić się w coś znacznie bardziej niebezpiecznego niż protest – w trwały rozłam społeczeństwa.