Dziewięćdziesięciotysięczne Asheville położone jest w Karolinie Północnej, stanie, którego jedną trzecią populacji w połowie XIX w. stanowili niewolnicy. Dwa tygodnie temu tamtejsza rada miasta jednomyślnie uchwaliła rezolucję o poparciu reparacji dla ich potomków. Obok przeprosin za usankcjonowanie niewolnictwa i segregacji rasowej władze Asheville zadeklarowały, że rozpoczną prace nad ustanowieniem specjalnego funduszu, który służyłby poprawie szans czarnej społeczności. W ubiegłym roku swój plan dotyczący reparacji przedstawili też radni Evanston w Illinois. Zakłada on, że na programy dla czarnej społeczności przeznaczone zostaną wpływy z opodatkowania marihuany, która od 1 stycznia 2020 r. jest legalna w całym stanie.
Afroamerykanie o odszkodowania za niewolnictwo walczą od ponad 150 lat. W 1865 r., gdy wciąż trwała wojna domowa, William T. Sherman, jeden z generałów Północy, wydał federalny rozkaz obiecujący wyzwoleńcom „40 akrów i muła” jako rekompensatę za lata cierpień i wyzysku. Uchylił go jednak następca prezydenta Abrahama Lincolna Andrew Johnson. Zresztą żadne państwo, które było uwikłane w transatlantycki handel niewolnikami, nie uznało dotąd, że powinno wypłacić rekompensaty potomkom tego nieludzkiego procederu. Choć zadośćuczynienia za niesprawiedliwości i represje zadane obywatelom w przeszłości nie są niespotykane we współczesnej historii – np. rząd USA wypłacał odszkodowania Amerykanom pochodzenia japońskiego internowanym w czasie II wojny światowej.
Argumenty przeciwko reparacjom są dobrze znane. Po pierwsze, to bardzo kosztowna inicjatywa, po drugie, dlaczego ludzie mają dzisiaj płacić za krzywdy wyrządzone dziesiątki lat temu? Oczywiście, czasem za tym rozumowaniem kryje się brzydka prawda, że część białych Amerykanów nadal bagatelizuje lub wręcz usprawiedliwia system zniewolenia czarnych.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
Reklama