Świat

Debatując o wydarzeniach na froncie w Ukrainie, skali i skutkach spodziewanego odwetu Iranu wobec Izraela, a zwłaszcza o napięciach na Morzu Południowochińskim, warto zauważać też to, co dzieje się w kluczowych gospodarkach świata. Bo to ten czynnik zdecyduje, w ostatecznym rozrachunku, o politycznych i wojskowych strategiach stolic – także o tym, którą wojnę opłaca się jak najszybciej zakończyć, a którą podgrzać.

W środę Fitch obniżył swoją długoterminową perspektywę dla Chin do negatywnej – na co władze w Pekinie zareagowały stwierdzeniem, że „ubolewają” nad tą jakże niesłuszną i krzywdzącą decyzją. Ale fakty są takie, że chińska gospodarka ma wciąż pod górkę, mimo politycznych zaklęć. Przedłużający się kryzys na rynku nieruchomości, nadal rosnące zadłużenie na poziomie regionalnym i lokalnym, słaby popyt krajowy i wydatki sektora prywatnego… Plany ucieczki do przodu są, dotyczą m.in. polityki fiskalnej i silniejszego nacisku na nowe technologie, ale kiedy dadzą wymierne efekty – diabli raczą wiedzieć. Tymczasem wczoraj doszły kolejne złe wieści: wyhamowanie handlu zagranicznego w marcu było znacznie mocniejsze od prognozowanego (w tym wartość eksportu, mimo rosnącego wolumenu, zmalała w ujęciu rok do roku aż o 7,5 proc.) – to zaś oznacza, że i wzrost PKB będzie w I kwartale, mimo optymistycznych sygnałów w styczniu i lutym, raczej niższy od oczekiwanego (dane mają być opublikowane we wtorek).

Reklama

To nie oznacza oczywiście załamania ani bankructwa ChRL, ale musi rzutować na geostrategiczne kalkulacje towarzysza Xi. Jak? Są dwie szkoły. Pierwsza mówi, że w takiej sytuacji, w trosce o stabilność polityczną, której potrzebuje obolała gospodarka, a także o łańcuchy dostaw i możliwości intratnej kooperacji z Zachodem – należy lać oliwę na wzburzone fale. Ale druga (też w oparciu o pogłębione studia wcześniejszych przypadków oraz intensywne wpatrywanie się w szklaną kulę) sufluje, że wobec problemów z chlebem zawsze sprawdzają się igrzyska. Przynajmniej jako alibi na użytek wewnętrzny.

Osobiście obstawiam wariant pośredni. Sami, blisko siebie, otwartej wojny Chińczycy w najbliższym czasie nie wywołają, choć będą nią intensywnie grozić (patrz: kolejne incydenty i pomruki pod adresem Filipin czy Tajwanu plus ostentacyjne karesy z reżimem północnokoreańskim). Natomiast na ich dobrą wolę, lojalność i konstruktywną współpracę z dala od domu, zwłaszcza w kwestiach rosyjskich, ale nawet bliskowschodnich, nie mamy co liczyć. Tym bardziej, że od ostatniego zjazdu partii komunistycznej jest jasne, że Pekin stawia na stopniowe ograniczanie ekonomicznych interakcji i zależności od „reszty świata”. A więc jeśli jego własna „krowa” nie może wyzdrowieć, to będzie zainteresowany tym, by cudze też chorowały.

Europa

„Rosja pozostaje częścią Europy, co oznacza, że ​​Zachód musi szukać sposobów pokojowego współistnienia z nią” – powiedział niemieckiemu dziennikowi „Die Zeit” Karl Nehammer, chadecki kanclerz Austrii.

Tej samej Austrii, której była minister spraw zagranicznych Karin Kneissl zasiadała w radzie nadzorczej „Rosniefti”, na swój ślub (w 2018 roku) zaprosiła Władimira Putina, a niedawno objęła funkcję szefowej rządowego, ale rosyjskiego think-tanku w Petersburgu, zajmującego się analizami geopolitycznymi. Tej Austrii, której wysoko postawiony oficer służb specjalnych nazwiskiem Egisto Ott – jak się właśnie okazało – przez lata przekazywał rosyjskiemu wywiadowi newralgiczne, tajne informacje z zasobów NATO i własnej ojczyzny.

Co ciekawe, informacje o jego współpracy z Rosją Austriacy mieli już od 2017 roku, od Amerykanów. Mimo to herr Ott dalej pracował na eksponowanych stanowiskach, i bynajmniej nie wygląda na to, że był „hodowany” w celu dezinformowania przeciwników (co byłoby zrozumiałe i bardzo słuszne). Raczej, po prostu, miał za dobre plecy, by go ruszyć. Nowe kwity, dostarczone tym razem przez brytyjskie MI-6, były już zbyt mocne, by nadal zamiatać sprawę pod dywan.

Co do „europejskości” Rosji można dyskutować. Niezależnie zaś od tego, panu kanclerzowi wypada w tym kontekście przypomnieć nieco historii. Na przykład, że jego rodak stworzył kiedyś bandyckie imperium, które bez cienia wątpliwości było europejskie. Niestety, na usilnym „szukaniu z nim pokojowego współistnienia” reszta kontynentu przejechała się paskudnie. Aż wreszcie przestała „szukać”, a zaczęła bombardować, co okazało się dużo skuteczniejsze w ostatecznym doprowadzeniu do pokoju w Europie.

Postscriptum nr 1: wiem, że myślących podobnie jak austriacki kanclerz jest w Europie bardzo wielu. I w dodatku często zajmują ważne stanowiska i noszą droższe garnitury, niż ja. Ale to nie znaczy automatycznie, że muszą mieć rację.

Postscriptum nr 2: o słowach pana Nehammera nie dowiedziałem się z „Die Zeit” (bo akurat tego tytułu nie czytuję na bieżąco). Poznałem je dzięki TASS-owi (śledzę z zawodowego obowiązku, acz z obrzydzeniem). Przedruk ewidentnie dostarczył putinowskim propagandystom ogromnej frajdy. Dlatego apeluję – panie i panowie nehammeropodobni, jeśli już nie jesteście gotowi dostarczać Ukrainie odpowiedniej ilości amunicji do armat, to przynajmniej nie dostarczajcie Rosji amunicji do walki informacyjnej. Intratnych synekur u Putina i tak dla was wszystkich nie wystarczy, natomiast miejsca na historycznej liście hańby macie gwarantowane.

Polska

Krajowe wyrazy ubolewania – dla wszystkich przegranych w wyborach samorządowych. A lista jest długa, choć partie za groma nie chcą się przyznawać, że wtopiły. PiS straciło ważne sejmiki i sporo konfitur poniżej, KO nie zdyskontowała wystarczająco sukcesu parlamentarnego, Trzecia Droga nie skorzystała z okazji, żeby wreszcie zaistnieć na serio w terenie, PSL schowało swój szyld i wyszło na tym kiepsko, o Lewicy to już całkiem żal wspominać, a i Konfederacja napracowała się ciężko, żeby zaliczyć bolesny rozłam i gdzieniegdzie otworzyć furtkę do samorządów przypadkowym ludziom, niekoniecznie swoim.

Teraz ci sami mistrzowie wezmą się do wygrywania wyborów do europarlamentu. A w międzyczasie dostarczą nam jeszcze wielu drobnych radości. Na przykład: Maciej Gdula, wiceminister nauki i ważny polityk Lewicy, ogłosił na platformie X, że co prawda „kredyt 0 procent” to nie jest wcale dobry pomysł (tu pełna zgoda!), ale i tak warto go poprzeć… bo „w zamian powstanie fundusz 50 mld, z którego można wybudować ok. 200 tys. mieszkań komunalnych i TBS”.

Uwaga – kluczowe jest tu słowo „można”. Bo wcale nie trzeba. Demolka rynku będzie już i na pewno, tanie mieszkania hipotetycznie i kiedyś, w odległej przyszłości. Ale przecież nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale żeby mieć na czym budować najbliższą kampanię…