W piątek wieczorem setki demonstrantów usiłowały wedrzeć się do budynku parlamentu w Belgradzie. Podczas zamieszek rannych zostało 14 policjantów i kilku dziennikarzy - podał Rebić, cytowany przez belgradzkie radio B92. Nie poinformował, ilu jest rannych wśród protestujących.

Demonstranci rzucali butelkami, kamieniami i płomieniami w policję, która strzegła budynku parlamentu. Funkcjonariusze odpowiedzieli gazem łzawiącym.

Podobne starcia wybuchły w tym tygodniu już dwukrotnie. Protesty rozpoczęły się, gdy prezydent Aleksandar Vuczić ogłosił ponowne wprowadzenie godziny policyjnej, która miała ograniczyć wzrost liczby nowych przypadków zakażenia koronawirusem.

Godzina policyjna miała obowiązywać od tego weekendu, Vuczić ostatecznie jednak zrezygnował z jej wprowadzenia. Zamiast tego władze zakazały zgromadzeń powyżej 10 osób w Belgradzie i skróciły godziny pracy firm działających w budynkach.

Reklama

Jak podała AP, prezydent stwierdził, że w zamieszkach uczestniczyły zagraniczne służby. Część przywódców opozycji z kolei uważa, że starcia wywoływałygrupy kontrolowane przez rząd, wysłane na demonstracje w celu zdyskredytowania uczestników pokojowych protestów.

W kraju od marca odnotowano ponad 18 tys. potwierdzonych zakażeń koronawirusem, 382 osoby zmarły.

Prezydent Bułgarii Rumen Radew oświadczył w sobotę, że jedynym wyjściem z napiętej sytuacji w kraju może być dymisja rządu i prokuratora naczelnego. Jednocześnie w Sofii odbywa się kolejny protest antyrządowy pod hasłem „Obrońmy demokrację przed buciorami władzy”.

Powodem protestu stało się pobicie w noc z piątku na sobotę studenta uczestniczącego w antyrządowej demonstracji, który trafił w ciężkim stanie do szpitala.

MSW poinformowało w sobotę o 18 zatrzymanych uczestnikach protestu, twierdząc, że byli to opłacani kibice piłkarscy. Podało też, że lekkie obrażenia odniosło trzech policjantów.

Nie wspomniało jednak o ciężko rannym uczestniku protestów, który - jak się okazało - jest studentem prawa w Hadze. Wiadomość do mediów podali jego rodzice, a w sieciach społecznościowych rozpowszechniono nagrania z pobicia.

Przed kolejnym protestem prezydent Radew podkreślił w oświadczeniu, że winę za piątkowe incydenty ponosi rządząca partia GERB, która zorganizowała wiec swoich zwolenników w bezpośredniej bliskości antyrządowego protestu. „To była celowa i niedopuszczalna prowokacja przeciw spokojowi społecznemu" – ocenił.

„Gniew ludzi jest głęboki i gromadził się latami, mafijność rządów wyprowadziła ich na ulice (...). Wyjście z sytuacji jest jedno – dymisja rządu i prokuratora generalnego. Przemoc i manipulacje nie mogą przywrócić zaufania do tych instytucji. Zwlekanie zwiększa ryzyko chaosu” – stwierdził.

„Obecnie, kiedy ludzie są na ulicach, Europa nie ma prawa patrzeć na Bułgarię szeroko zamkniętymi oczami. Unia potrzebuje demokratycznej, przestrzegającej prawa Bułgarii” – dodał.

Wicepremier Tomisław Donczew skomentował, że wypowiedź Radewa „świadczy, że domaga się on całej władzy”. Niezależnie od tego rząd nie będzie domagał się jego dymisji, dodał. Minister polityki socjalnej Denica Saczewa oskarżyła prezydenta o próbę wywołania zamieszek i buntu.

Prokurator naczelny Iwan Geszew zarzucił prezydentowi, że „pogwałcił niezależność władzy sądowniczej” i postawił się w jednym rzędzie z „oskarżanymi przez prokuraturę oligarchami, którzy okradli kilka pokoleń Bułgarów”.

Również w sobotę honorowy przewodniczący partii bułgarskich Turków DPS Ahmed Dogan i poseł tej partii Delian Peewski, biznesmen i baron medialny, oświadczyli, że rezygnują z korzystania z usług Krajowej Służby Ochrony. Podali, że nie mają zaufania do prezydenta, któremu ona podlega.

Dwa tygodnie wcześniej parlament uchwalił nowelizację ustawy o MSW i powołał równoległą służbę ochrony w ramach resortu. Własną służbę ochrony powołała niedawno również prokuratura.

W połowie tygodnia prezydent Radew wypowiedział się przeciw korzystaniu z bezpłatnej ochrony przez Dogana i Peewskiego. Następnego dnia do jego kancelarii wkroczyła prokuratura