„Wybaw nas od zła” – ten wers znajduje się w jednej z najstarszych modlitw chrześcijańskich. Większość z nas niechętnie używa słowa na „Z”, ponieważ dorośli ludzie wiedzą, że niewiele spraw (a także ludzi) można słusznie scharakteryzować jako całkowicie dobre lub złe, ale raczej istnieją gdzieś pomiędzy – pisze Max Hastings w opinii w serwisie Bloomberg.

Mimo to trudno uznać prezydenta Rosji Władimira Putina za kogoś innego niż za siłę zła. Jest on osobiście odpowiedzialny za dziesiątki tysięcy ofiar śmiertelnych na Ukrainie w wyniku aktu niesprowokowanej agresji, mającej na celu realizację wizji narodowej i manii wielkości, która nie ma żadnych podstaw w prawie ani moralności. Co najmniej tak samo przerażające jest to, że poprzez zatrzymanie ukraińskich transportów zboża powoduje on głód i grozi śmiercią głodową coraz większej części półkuli południowej. Dlatego z bólem stwierdzam, że trudno jest dostrzec taki koniec tej katastrofy, który ukarałby Putina i jego naród tak, jak na to zasługują. Albo taki, który przywróci narodowi prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego bezpieczeństwo i dobrobyt, do których ma prawo.

W Wielkiej Brytanii emocje są dziś większe niż w jakimkolwiek innym kraju europejskim poza Polską i krajami bałtyckimi. Ludzie tacy jak ja, którzy sceptycznie oceniają szanse na zwycięstwo Ukrainy, są powszechnie wyśmiewani jako „ultrarealiści” – nie jest to określenie pochlebne – a w najgorszym razie jako „uspokajacze”. Nie śpimy po nocach, zastanawiając się, czy dowody rzeczywiście uzasadniają nasze ponure prognozy.

W słynnym, a raczej osławionym, przemówieniu do komisji parlamentu pruskiego w 1862 roku Otto von Bismarck powiedział: „Nie dzięki przemówieniom i decyzjom większości rozstrzygane będą ważne kwestie”, lecz przez „Blut und Eisen” – krew i żelazo. Chcemy wierzyć, że cywilizowane społeczeństwa XXI wieku wyszły poza ramy tak brutalnej doktryny. Jednak Putin próbuje udowodnić, że może wykorzystać ekstremalną przemoc, aby zapewnić sobie znacznie większą rolę na arenie światowej, niż wynika to z ekonomicznej i politycznej pozycji Rosji. Rosyjski przywódca pogardliwie przeciwstawia się duchowi przewodniemu takich narodów, jak Niemcy, przemysłowy gigant Europy, które już dawno odrzuciły zasady Bismarcka. Określiły się jako tak zwane „mocarstwo cywilne”, rezygnując z rzeczywistych sił zbrojnych.

Reklama

Putin prowadzi nowy rodzaj wojny asymetrycznej przeciwko temu deklarowanemu pacyfizmowi. W dłuższej perspektywie nieudolne użycie siły nie zastąpi sukcesu gospodarczego i społecznego. Zasadnicza różnica między Prusami Bismarcka a Rosją Putina polega na tym, że armia tego pierwszego była wspierana przez rosnący w siłę naród przemysłowy, podczas gdy armia tego drugiego jest wczorajszym supermocarstwem. Łączny PKB państw Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego jest prawie 30 razy większy niż Rosji, a ich wydatki na obronę są 15 razy większe niż wydatki Kremla.

Jednak aby stawić czoła agresji Putina, Europa musi wyzwolić się z rosyjskiej niewoli energetycznej i dozbroić. Oba te działania wymagają czasu, w którym żołnierze Putina posuwają się naprzód w rejonie Donbasu. W chwili obecnej nawet najlepiej uzbrojeni lub najmniej słabi europejscy sojusznicy – Wielka Brytania, Francja i Niemcy – potrzebowaliby miesięcy, aby wysłać jedną zdolną do walki dywizję. Potęga i zaangażowanie USA są nieodzowne. R.D. Hooker Jr, były dziekan Kolegium Obrony Sojuszu, napisał niedawno: „NATO musi mieć wolę konkurowania, a USA muszą przewodzić i zachęcać”.

W najbliższym czasie polityka krwi i żelaza Putina wydaje się mieć szanse powodzenia, ponieważ nawet nieudolna armia rosyjska jest silniejsza od ukraińskiej. Moi przyjaciele służący obecnie w wojsku już kilka tygodni temu przewidywali, że siły Zełenskiego powinny być w stanie zapobiec całkowitemu podbojowi Ukrainy przez Rosję. Zawsze jednak twierdzili też, że szanse Kijowa na odzyskanie okupowanego Donbasu są „zerowe” – to słowa generała, nie moje – bez względu na to, jaką broń dostarczy Zachód.

Rosja fortyfikuje zajęte przez siebie terytoria. Pomimo porażających strat i słabego morale armii, Putin nadal dysponuje zapasem niewykorzystanej broni, z której część jest destrukcyjna. Tylko bezpośrednia interwencja wojskowa Zachodu może przechylić szalę zwycięstwa na korzyść Rosji.

Istnieją argumenty za tym, by okręty wojenne USA i sojuszników eskortowały statki przewożące ukraińskie zboże do i z Odessy, przeciwstawiając się ostrzeliwaniu ich przez Putina. Obecnie jednak administracja prezydenta Joe Bidena wydaje się ostrożna w podejmowaniu tego kroku, który mógłby wywołać wojnę powszechną. Bezpośrednie zaangażowanie sił amerykańskich jest prawie nie do pomyślenia.

Wielu Amerykanów (nie wszyscy z nich są Republikanami) uważa, że ich kraj i tak już zbyt wiele ryzykuje w Europie, podczas gdy groźniejszym przeciwnikiem pozostają Chiny. Frustracje związane z realizacją celów narodowych przez dwie dekady w Iraku, Libii i Afganistanie sprawiają, że sceptycy nie chcą, aby Stany Zjednoczone ponownie zaangażowały się w chaotyczną walkę w odległym kraju, która kosztuje sporo, a zapewnia niewiele chwały.

Polityka wewnętrzna kolejnej nieudanej amerykańskiej wojny wygląda fatalnie. Putin z pewnością kalkuluje, że w wyborach prezydenckich w 2024 roku do Białego Domu powróci były prezydent Donald Trump lub jego klon, przeciwny głębszemu uwikłaniu – lub być może w ogóle jakiemukolwiek uwikłaniu – w europejską potyczkę z Rosją.

Wycofanie się USA z Europy spowodowałoby uzależnienie Ukrainy od europejskiego wsparcia wojskowego, politycznego i gospodarczego, co jest ponurą perspektywą, ponieważ USA dostarczają ponad 80 proc. pomocy. Większość Europy jest skonfundowana koniecznością znalezienia rozwiązania, które pozwoli zażegnać kryzys energetyczny przed nadejściem zimy.

Niezależnie od tego, jakie środki zostaną przyjęte w celu zachowania fasadowej jedności kontynentu wobec Putina, za retoryką większości rządów europejskich nie kryje się prawdziwa solidarność. Wielka Brytania oddała prawie cały swój wpływ przywódcom z kontynentu, kiedy wystąpiła z Unii Europejskiej. Wiemy, że ten akt znacznie ośmielił Kreml, ponieważ uwypuklił europejską słabość i podziały. Francja wydaje się wyjątkowo niechętna zdecydowanemu zerwaniu z Rosją.

Pięć lat temu kanclerz Niemiec Angela Merkel została okrzyknięta największym mężem stanu Europy. Dziś jest powszechnie krytykowana za to, że uznała Rosję jako wiarygodnego partnera i dostawcę energii. Trudno zaprzeczyć jej naiwności, skoro w imię zielonych cnót wyrzekła się energii jądrowej, czyniąc z jednego z najbardziej uprzemysłowionych narodów świata zakładnika Moskwy. Do tego dochodzi lekko zawoalowana groźba Putina, że ucieknie się do najgorszej ze wszystkich broni. Niektórzy twierdzą, że nie możemy w nieskończoność pozwalać sobie na uleganie rosyjskiemu czy chińskiemu blefowi nuklearnemu. Zamiast tego musimy walczyć, a w razie potrzeby zaangażować własnych żołnierzy, przeciwstawiając się uzbrojonym w broń jądrową tyranom, by zrobili to, co najgorsze.

Niepodważalne wydają się argumenty za tym, by w Polsce i krajach bałtyckich na stałe stacjonowały wiarygodne siły NATO, które będą odstraszać, a w razie potrzeby odpierać dalszą rosyjską agresję. Jednak niektórzy nadal wzdragają się przed rzuceniem Rosjanom wyzwania do użycia broni jądrowej. Niezależnie od tego, jakie długoterminowe środki zostaną przyjęte w celu wzmocnienia NATO, trudno jest znaleźć sposoby na udaremnienie bezpośredniego celu Putina, jakim jest przekształcenie Ukrainy w państwo upadłe.

Podczas gdy Rosja nadal dewastuje kraj Zełenskiego – według najnowszych szacunków, wyrządziła szkody w infrastrukturze o wartości ponad 100 mld dolarów – domena Putina pozostaje nienaruszona. Kreml grozi konsekwencjami, jeśli siły ukraińskie lub mocarstwa zachodnie dokonają poważnych ataków na cele na terytorium Rosji.

To potwornie niesprawiedliwe, aby jedna strona konfliktu korzystała z licencji na dokonywanie spustoszeń w kraju drugiej strony, podczas gdy sama pozostaje fizycznie nietykalna. Jest to jednak element rosyjskiego sposobu prowadzenia wojny, któremu sprzeciwiają się jedynie zachodnie sankcje gospodarcze. Putin może uznać każdą napaść na własność Rosji za zagrożenie egzystencjalne, co usprawiedliwiałoby użycie przez niego broni masowego rażenia.

W emocjonalnym klimacie panującym obecnie w Wielkiej Brytanii – o wiele bardziej niż w USA, gdzie walka wydaje się pod każdym względem bardziej odległa – wiele z tego, co napisałem powyżej, uważa się za godny potępienia defetyzm. Optymiści mówią: z większą ilością zachodniej broni dzielni Ukraińcy mogą jeszcze odwrócić losy wojny; Putin może zostać obalony; rządy państw Europy kontynentalnej mogą wykazać się większą odwagą, niż im się wydaje.

Jako historyk II wojny światowej pamiętam o wielu mądrych ludziach, w tym generałach i ministrach, którzy latem 1940 roku, po klęsce militarnej pod Dunkierką, doszli do wniosku, że Wielka Brytania nie ma innego wyjścia, jak tylko zawrzeć układ z Hitlerem, ponieważ nie ma racjonalnych perspektyw pokonania go militarnie. Książę Bedford napisał 15 maja do byłego premiera Davida Lloyda George’a, twierdząc, że pokój należy zawrzeć „teraz, a nie później”, ponieważ siła Hitlera była „tak wielka [...], że szaleństwem jest przypuszczenie, iż możemy go pokonać”. Pogląd ten podzielał jego korespondent, który przewodził rządowi brytyjskiemu w zwycięstwie w I wojnie światowej.

Lord Halifax, sekretarz spraw zagranicznych, powiedział Winstonowi Churchillowi (wówczas pierwszemu lordowi Admiralicji), że jeśli włoski dyktator Benito Mussolini mógłby wynegocjować z Hitlerem warunki, „które nie zakładałyby zniszczenia naszej niepodległości, bylibyśmy głupi, gdybyśmy ich nie przyjęli”. Podczas ewakuacji Dunkierki brytyjski dyrektor wywiadu wojskowego powiedział korespondentowi BBC: „Jesteśmy skończeni. Straciliśmy armię i nigdy nie będziemy mieli siły, by zbudować kolejną”. Wielu Amerykanów było przekonanych, że Wielka Brytania jest skazana na zagładę.

Racjonalnie rzecz biorąc, ci pesymiści mieli całkowitą rację. Ale dziś możemy dostrzec i uczcić wyższą mądrość Churchilla, który zrozumiał, że nazizm reprezentował zło absolutne – tak wielkie, że nie można było pójść na żaden kompromis z jego przywódcami; trzeba z nimi walczyć do ostatniego tchu, nawet wbrew rozsądkowi.

Ponieważ początkowo twierdziłem, że Putin także reprezentuje siłę zła – a teraz także megalomanię, zważywszy na jego porównanie do cara Piotra Wielkiego – istnieje pryncypialny argument, że powinniśmy pójść za przykładem roku 1940, nadal nalegając, by za akceptowalny rezultat uznać jedynie pokonanie Rosji i wyrzucenie jej wojsk z Ukrainy. Pogląd ten podzielają ludzie, których szanuję – zarówno w Wielkiej Brytanii i USA, jak i w Kijowie. Wśród nich jest Richard Haass, przewodniczący Rady Stosunków Zagranicznych, który uważa, że Ukraina i jej sojusznicy muszą walczyć tak długo, aż Rosja ugnie się pod ogromną presją ekonomiczną wywieraną na nią i/lub Putin zostanie odsunięty od władzy przez własny naród, przerażony kosztami swojej agresji. Zachód „musi stać na straży kluczowej normy międzynarodowej: granice nie mogą być zmieniane siłą”. Analiza Haassa pokazuje jednak, że on również nie widzi szans na to, by siły ukraińskie zapędziły Rosję na pozycje sprzed wojny, ani by sankcje zmusiły ją do ustępstw.

Niestety, znaczna część świata pozostaje obojętna na tę walkę. Indie wyróżniają się zarówno gotowością do kupowania taniej rosyjskiej ropy, jak i odmową potępienia Kremla. Chiny nadal wspierają Moskwę i również kupują energię obłożoną sankcjami.

Putin prawie na pewno zrezygnował ze swojego pierwotnego celu, jakim było zlikwidowanie Ukrainy jako suwerennego państwa. Wydaje się jednak, że może spełnić swoje nadzieje na doprowadzenie do jej faktycznego podziału. Jest przekonany, że miękki Zachód prędzej czy później zdecyduje, że jego wygody, a przede wszystkim potrzeby energetyczne i strach przed jego bronią jądrową, zmuszą go do uległości.

Historycznym wyzwaniem dla Zachodu jest udowodnienie, że ta kalkulacja jest błędna, ponieważ jej powodzenie zadałoby wstrząsający cios sprawie demokracji, wolności i sprawiedliwości w XXI wieku. Zełenski musi polegać na nieustępliwej polityce Churchilla („Nie poddawaj się”) i modlić się, by coś się wydarzyło. Zachód musi nadal dostarczać mu broń i wsparcie ekonomiczne, nie tylko tak długo, jak długo Kijów będzie walczył, ale o wiele dłużej.

Nie ma krótkoterminowej nadziei na pokonanie Putina. Sankcje gospodarcze i izolacja społeczna, zwłaszcza przyjaciół Kremla – oligarchów – powinny być utrzymane przez kolejne lata, wraz z ogromnym zastrzykiem środków na wzmocnienie NATO. Trzeba pokazać Amerykanom, a także administracji Bidena, że przywództwo i wsparcie USA dla Ukrainy są odpowiednio doceniane i szanowane przez Europejczyków. Bez nich nasza sytuacja byłaby naprawdę tragiczna. Dziś musimy przyznać, jak nikłe są szanse na uwolnienie Ukrainy od zła za pomocą samych tylko środków militarnych. Ale jeśli jutro, albo w przyszłym roku, albo w następnej dekadzie, zatriumfuje putinowska strategia krwi i żelaza, historyczny sukces zachodnioeuropejskich demokracji nic nie będzie znaczył.