Obecny kanclerz Olaf Scholz jeszcze jako minister finansów w poprzednim rządzie Angeli Merkel wziął udział w jednym ze spotkań poświęconych kryzysowi pandemicznemu. W czasie spotkania jego oblicze wyglądało na nieodgadnione, co często w jego przypadku ma miejsce i może być odbierane jako wyraz zadowolenia z siebie. Scholz mógł wtedy myśleć o wszystkim, ale jego bawarski kolega upomniał go, mówiąc, że „uśmiecha się jak smerf”.

W ramach swego rodzaju narodowego konsensusu, etykietka smerfa została uznana za idealnie pasującą i przylgnęła do Olafa Scholza. Scholz w prawdziwym życiu nie jest niebieski i nie mieszka w grzybowym domku, ale wielu Niemców, których pytam o to porównanie, przysięga, że widzi pewne podobieństwo. Gdy brytyjski program satyryczny „Spitting Image” wypuścił niemiecką wersję „Krauts’ edition”, Olaf Scholz został przedstawiony w niej właśnie jako smerf.

Co bardziej wymowne, sam Scholz zaakceptował ten żart i z dumą przyjął swoją nową postać. Niemiecki kanclerz uwielbia porównanie do smerfa, a w czasie jednego z talk show w niemieckiej telewizji powiedział, że smerfy „są małe, przebiegłe i zawsze wygrywają”.

Czy to nas uspokaja? Rosyjski prezydent Władimir Putin gromadzi wojska wzdłuż granic z Ukrainą; NATO obawia się inwazji na pełną skalę. SARS-CoV-2, w tym nowy wariant omikron, rozprzestrzenia się w Niemczech szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, a niemiecka gospodarka ponosi tego konsekwencje. Lista problemów jest bardzo długa, a Niemcy cieszą się, że kraj wszedł w erę smerfów?

Reklama

Czy Niemcy przyjmą odpowiedzialność?

Sojusznicy Niemiec przez długi czas krytykowali niemiecki solipsyzm i tendencję Berlina do uchylania się od przywództwa i odpowiedzialności w Unii Europejskiej i NATO – pod względem finansowym, gospodarczym, dyplomatycznym i wojskowym. Niemcy w znaczniej mierze wydają dalece za mało na wojsko, mniej niż wynosi sojusznicze zobowiązanie, a wciąż jest niejasne, czy rząd Olafa Scholza dokona zmian.

Jego poprzedniczka, Angela Merkel, kompensowała to po części swoją powagą. W przypadku kanclerza-smerfa to nie zadziała. Oczekiwania niemieckich sojuszników nie są duże – chodzi o to, aby postmerkelowskie Niemcy wzięły na siebie swój ciężar odpowiedzialności.

Olaf Scholz wciąż jednak może nas zaskoczyć. Jeśli tak będzie, to stanie się to dzięki jego partnerom koalicyjnym z Zielonych. Liderzy tego ugrupowania przyjęli twardszy i nawet konfrontacyjny ton w rozmowach o potrzebie okiełznania państw autokratycznych, takich jak Rosja i Chiny oraz stanięcia po stronie demokracji, takich jak USA.

Jedna z liderek Zielonych, Annalena Baerbock, została ministrem spraw zagranicznych. Baerbock zadeklarowała, że chce zatrzymać gazociąg Nord Stream 2, łączący Rosję i Niemcy po dnie Morza Bałtyckiego. Putin mógłby wykorzystać ten gazociąg, aby zastąpić nim istniejące połączenia gazowe biegnące lądem przez Ukrainę. Nord Stream 2 został już ukończony, ale nie jest jeszcze operacyjny. Jeśli Putin dokona inwazji na Ukrainę, zerwanie projektu Nord Stream 2 byłoby najlepszą reakcją Niemiec na rosyjską agresję.

Inni partnerzy koalicyjni Scholza – probiznesowi wolni demokraci z FDP, mogą przystać na to rozwiązanie. Problem powstanie z jego własnym zapleczem, czyli z socjaldemokratami z SPD. Są oni bowiem tradycyjnie rusofilscy i preferują politykę appeasementu zamiast konfrontacji wobec Putina. W dużej mierze Nord Stream 2 to był ich pomysł. Poprzedni kanclerz Niemiec, wywodzący się z SPD Gerhard Schoeder, jest szefem komitetu akcjonariuszy i przyjaciół Putina.

Decyzja Scholza jeśli chodzi o obsadę ministerstwa obrony, czyli resortu, który musiałby się zmierzyć z potencjalnym atakiem Rosji na Ukrainę, jest także dwuznaczna. Ku powszechnemu zdumieniu, Scholz na szefową resortu obrony wybrał Christine Lambrecht z SPD, która w rządzie Angeli Merkel pełniła funkcję ministra sprawiedliwości i rodziny. Nie ma nic złego w samej Christine Lambrecht, ale problem polega na tym, że nigdy nie wspominała o jakiejkolwiek wiedzy czy zainteresowaniach sprawami wojskowymi i strategicznymi.

Jeśli chodzi o inny front – walkę z Covid-19 – tutaj przekaz Scholza jest już bardziej wyraźny. Nowym ministrem zdrowia, co było kolejną niespodzianką, został Karl Lauterbach. Epidemiolog, który uczył się w Harvard School of Public Health, był bardzo głośnym i jastrzębim ekspertem od koronawirusa. Niemcy albo go kochają, albo nienawidzą. Wygląda na to, że bardziej kochają, ponieważ na Twitterze przeprowadzono kampanię, aby to właśnie on został ministrem zdrowia. Olaf Scholz, który miał ponoć nie ufać Lauterbachowi, uległ.

Z kolei liberałowie z FDP będą mieli bardzo trudne zadanie w ministerstwie finansów, w którym stery objął partyjny szef liberałów Christian Lindner. W czasie rozmów koalicyjnych Lindner naciskał na coś, co może wydawać się logiczną niespójnością: na powrót do zrównoważonych budżetów od 2023 roku, ale bez podnoszenia podatków. Dlatego spekuluje się, że nowy minister finansów może zastosować schematy z kreatywnej księgowości, które pozwolą mu pożyczyć w przyszłym roku ogromne sumy pieniędzy i utrzymać je poza bilansem rządu.

Trudny początek i mało czasu

Tak więc wygląda pierwszy gabinet ery smerfów. Mieli nadzieję, że będą mogli się skupić na przyjemniejszych rzeczach, takich jak uczynienie niemieckiej gospodarki bardziej zielonej i cyfrowej oraz rozdawanie gadżetów w stylu wyższej płacy minimalnej. Pierwsza sprawa jest ważna dla Zielonych, druga dla liberałów z FDP, a trzecia dla socjaldemokratów.

Tymczasem inauguracja niemieckiego rządu jest czymś, co psychoanalitycy nazwaliby konfrontacją podmiotu z prawdą. W kraju szaleje zaraza, a na wschodzie słychać bębny wojny. W tej historii Władimir Putin wygląda na takiego, który odegra rolę Gargamela – niegodziwego czarodzieja chcącego zjeść i zniszczyć smerfy. Oczywiście nikt nigdy nie powinien nie doceniać smerfów. Ale nowy rząd Niemiec może nie mieć zbyt wiele czasu, aby stanąć na wysokości zadania.