Gdy 1 marca prezydent Wołodymyr Zełenski zwrócił się do europosłów o poparcie wniosku w sprawie nadania Ukrainie statusu państwa kandydującego do Unii, cała izba – wraz z obecną na sali szefową Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen – oklaskiwała go na stojąco. To, co wydarzyło się później, nie było już tak optymistyczne i podniosłe. Dwa tygodnie temu podczas nieformalnego szczytu w Wersalu liderzy unijnej „27” uznali wprawdzie europejskie aspiracje Kijowa, lecz nie zgodzili się na szybką ścieżkę akcesji. Zawiedziony prezydent Zełenski w odpowiedzi stwierdził, że UE powinna zrobić dla jego kraju więcej. „Uznanie europejskich aspiracji Ukrainy” miało już bowiem miejsce w 2014 r. i znalazło odzwierciedlenie w preambule do podpisanej wówczas umowy o stowarzyszeniu. Jedynym konkretnym efektem spotkania unijnych przywódców dla sprawy integracji było więc zobowiązanie Brukseli do zaopiniowania wniosku Ukrainy o akcesję. Trudno to uznać za szczególnie ważki gest – opinia KE jest elementem standardowej procedury przewidzianej w art. 49 traktatu o Unii Europejskiej. Po jej wydaniu o przyjęciu nowego członka rozstrzygają ministrowie państw członkowskich. Jeśli jednomyślnie opowiedzą się za akcesją, wówczas ich decyzję większością głosów muszą zaakceptować PE oraz Rada Europejska. Dopiero wtedy formułowane są szczegółowe warunki integracji w umowie zawieranej między „27” a krajem ubiegającym się o wejście do Wspólnoty. Umowę tę muszą jeszcze ratyfikować wszyscy członkowie UE i państwo kandydat.
Co więcej, zobowiązanie Komisji Europejskiej do przedstawienia opinii dotyczy także wniosków Gruzji i Mołdawii, które złożyły je zaraz po Ukrainie. W efekcie nie tylko w Kijowie podniosły się głosy krytyki, że UE odmawia wsparcia krajowi, który spotkał się z bezprecedensową od II wojny światowej agresją.

Pragmatycy i romantycy

Przywódcy państw członkowskich i szefowie unijnych instytucji powtarzają dzisiaj, że wolna, niepodległa i niezależna Ukraina jest gwarantem bezpieczeństwa w Europie. Różnią się jednak znacząco w kwestii tego, jak powinna wyglądać ścieżka Kijowa do UE. Kraje europejskie można tu podzielić na pragmatyków i romantyków. W tym drugim obozie znajdują się prawie wszystkie kraje bloku postsowieckiego – obok Polski są to Litwa, Łotwa, Estonia, Czechy, Słowacja, Słowenia, a także Irlandia. W miniony poniedziałek ministrowie spraw zagranicznych tych dziesięciu krajów na spotkaniu w Brukseli wezwali unijnych liderów do wyraźnego określenia europejskiej perspektywy dla Ukrainy i przyznania jej w bliskiej przyszłości statusu państwa kandydującego. Po drugiej stronie są kraje „starej” Unii, m.in. Holandia, Belgia i Niemcy. Na przykład premier Niderlandów Mark Rutte w ostatnim tygodniu stwierdził, że zaopiniowanie złożonego przez Ukrainę wniosku zajmie KE „miesiące, a może lata”. Z kolei szef belgijskiego rządu Alexander De Croo oświadczył, że w obecnych warunkach UE mogłaby zaoferować ukraińskim władzom co najwyżej zapraszanie ich przedstawicieli na szczyty, aby mogli „wziąć udział w rozmowie”. Oczywiście rozmowie niewiążącej.
Reklama
Cały tekst w weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej