W debacie publicznej pojawia się poważny argument, że państwa mogą popaść w poważny konflikt nawet wtedy, gdy żadne z nich tego nie chce, a do wojny dochodzi, ponieważ zwiększa się eskalacja napięcia. Niemniej historia pokazuje, że wielkie wojny nie wybuchały przez przypadek.

Teza o przypadkowej wojnie została niedawno podniesiona przez byłego premiera Australii Kevina Rudda. Polityk ten wskazując na wiele punktów, w których interesy USA i Chin wchodzą w kolizję, stwierdził, że istnieje obecnie rosnące niebezpieczeństwo „stoczenia się w konflikt”. Przypadkowe zderzenie okrętów lub samolotów na Morzu Południowochińskim lub kilka innych prawdopodobnych scenariuszy może doprowadzić do kryzysu, eskalacji i w końcu wojny. Tak samo, jak wielkie potęgi na początku XX wieku „lunatykowały” ku I wojnie światowej, dzisiejsze Chiny i Ameryka mogą zmierzać ku katastrofie.

Wielkie wojny nie są dziełem przypadku

Reklama

I wojna światowa jest często przywoływana jako klasyczny przykład niechcianej wojny: wielki i niszczycielski konflikt, którego żaden z uczestników by nie wybrał, gdyby wiedział o konsekwencjach. Z kolei w czasie zimnej wojny amerykańscy politycy obawiali się, że kryzysy w Berlinie lub na Kubie mogą wymknąć się spod kontroli. Istnieje pokaźna literatura z obszaru nauk o polityce poświęcona rozumieniu procesu wybuchu przypadkowej wojny. Wciąż jednak pojawia się duży problem: otóż ciężko jest wskazać jakąkolwiek większą wojnę, która wybuchła, a której nikt nie chciał.

Problemy w lipcu i sierpniu 1914 roku, jak się okazało, nie polegały na tym, że sztywne harmonogramy mobilizacji i plany wojskowe wepchnęły polityków w konflikt. Prawdziwym powodem wojny było to, że kilka mocarstw, w szczególności Austro-Węgry i cesarskie Niemcy, naciskały na agresywną politykę wiedząc, że może się to skończyć lokalną wojną w najlepszym wypadku, a w najgorszym – wojną kontynentalną. Co więcej, prawie wszyscy oni uważali, że jeśli miało dojść do wybuchu wojny, to lepiej, aby stało się to szybciej niż później.

Pokolenie później Franklin Roosevelt mógł nie przewidzieć, że nałożenie na Japonię embarga na ropę doprowadzi o ataku powietrznego na Pearl Harbor. Ale z z pewnością rozumiał, że wojna była wyraźną możliwością, odkąd USA zaczęły podgryzać gospodarkę kraju, który już w tamtym momencie prowadził działania w Azji.

Podobnie wojna sześciodniowa z 1967 roku jest czasem taktowana jako nieumyślny konflikt, Ale znów – egipscy przywódcy nie mogli być ślepi na niebezpieczeństwo wybuchu wojny, gdy zmobilizowali siły na Półwyspie Synaj, zablokowali izraelski port na Morzu Czerwonym oraz podejmowali inne, wojownicze działania.

Rzeczywistość, jak pokazał to historyk Marc Trachtenberg, wygląda tak, że kraje unikają wojny, gdy jej nie chcą. Owszem, ich przywódcy czasami błędnie oceniają, jak rozwinie się dany konflikt i jak bardzo destrukcyjny może się okazać. Napięcia mogą narastać w taki sposób, że deeskalacja z każdą chwilą jest trudniejsza.

Nie ma jednak bardziej doniosłej decyzji niż rozpoczęcie głównej konfliktu. Dlatego jeśli kraje naprawdę chcą uniknąć poważnego konfliktu, to są generalnie skłonne wycofać się nawet kosztem pewnego wstydu i uszczerbku na wizerunku.

W czasie zimnej wojny mieliśmy do czynienia z wieloma aktami wycofywania się ze strony mocarstw oraz z pewnymi incydentami pomiędzy USA i ZSRR, które jeżyły włosy na głowie, w tym kilka takich sytuacji w ramach samego kryzysu kubańskiego. W tym oraz w innych przypadkach mocarstwa wycofywały się, ponieważ dobrze wiedziały, że potencjalne zyski nie były warte kosztów, takich jak konfrontacja nuklearna.

Wydaje się, że dziś przypadkowa wojna jest równie mało prawdopodobna. Jak dotąd zaistniało już wiele okoliczności, które mogłyby pogrążyć stosunki USA i Chin w poważnym kryzysie. Choćby incydent z Wyspy Hainan z 2001 roku, kiedy to kolizja powietrzna spowodowała kryzys dyplomatyczny czy interakcje chińskich i japońskich sił powietrznych na Morzu Wschodniochińskim. Ale przywódcy USA i Chin wiedzą, że potencjalna wojna może przekształcić się w bardzo poważny konflikt. Jeśli obie strony naprawdę chcą jej uniknąć, to prawdopodobnie znajdą ku temu odpowiednie rozwiązanie.

Kiedy może wybuchnąć wojna chińsko-amerykańska?

To wszystko nie oznacza, że wojna chińsko-amerykańska nie wybuchnie. Konflikty dzieją się wtedy, gdy jedna ze stron zdecyduje, że wojna lub działania mogące do niej doprowadzić, są bardziej korzystne niż status quo czy deeskalacja kryzysu. Może do tego dojść bardzo łatwo.

Jeśli Chiny bowiem uznają, że Tajwan w zbyt dużym stopniu dystansuje się od Państwa Środka, a równowaga sił wojskowych będzie się zmieniała na korzyść Pekinu, to Chińska Republika Ludowa może stwierdzić, że wojna jest lepszym rozwiązaniem niż odsuwanie w czasie marzenia o zjednoczeniu z Tajwanem.

Jeśli chińscy przywódcy obawiają się, że spada ich legitymizacja wewnątrz kraju, mogą zacząć się zachowywać bardziej wojowniczo, uznając, że wojna jest mniej niebezpieczna niż upokorzenie.

Pekin może nawet zaryzykować i uznać, że USA nie wejdą w krótką, ostrą wojnę Chin z Japonią o wyspy Senkaku, Filipiny czy Ławicę Scarborough i że podjęcie takiego ryzyka Waszyngtonowi się nie opłaci.

Ale w każdym z tych przypadków Chiny podejmą świadomą decyzję, aby realizować swoje cele przy użyciu siły i przy pełnej świadomości, że w takiej sytuacji większy konflikt jest jedną z realnych konsekwencji. Jeśli wojna Chin z USA zrodzi się w wyniku takiego wyboru, to trudno będzie wtedy ocenić, że wybuchnie przez przypadek.

Jak zmniejszyć ryzyko poważnego konfliktu?

Dlaczego to wszystko ma to znaczenie? Ponieważ od tego zależy wypracowanie najlepszych sposobów uniknięcia wojny na Pacyfiku. Ustanowienie memorandów wyjaśniających, jak siły wojskowe operujące w bliskiej odległości od siebie powinny się zachować, stworzenie mechanizmów komunikacji w czasie kryzysu oraz inne kroki mające na celu deeskalację napięcia, będą tu bardzo pomocne.

Krytyczne znaczenie będzie jednak miało tworzenie wojskowej równowagi sił oraz utrzymanie przekonania, że zaangażowanie USA w Azji zmniejszy gotowość chińskich liderów do wojny regionalnej.

To wielkie i pilne zadanie. Obejmuje bowiem nie tylko potrzebę inwestowania pieniędzy, ale także opracowania koncepcji operacyjnych i nowych zdolności, takich jak systemy autonomiczne oraz sztuczna inteligencja, mających utrudniać Chinom projekcję siły. Wymaga to wzmocnienia amerykańskich sojuszy, które zaczęły zanikać lub zostały zniszczone w czasie administracja prezydenta Donalda Trumpa.

Taki plan może wydawać się zniechęcający, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę fakt, jak bardzo sytuacja na Zachodnim Pacyfiku uległa pogorszeniu. Niemniej Amerykanie nie powinni się oszukiwać myśląc, że samo zarządzanie kryzysami i łagodzenie nieporozumień (to bardzo ważne cele), okaże się tańszym i wystarzającym sposobem na utrzymanie pokoju.