Nawet jeśli dzieje się to na ostatniej prostej wyborów prezydenckich w USA, to eksperci i oficjele po obu stronach politycznego sporu byliby głupcami, gdyby nie odczytali i nie rozważali oferty Annegret Kramp-Karrenbauer. Co prawda nie jest żadną tajemnicą, że elity w Berlinie modlą się o zwycięstwo Joe Bidena nad Donaldem Trumpem, ale niemiecka minister obrony swoją propozycję wyraźnie kieruje do każdego prezydenta USA, niezależnie od tego, czy będzie z Partii Demokratycznej czy Republikańskiej.
W samym sercu jej przekazu leży następująca zagadka: jak Niemcy mogą pomóc w obronie „Zachodu”, kiedy sama koncepcja Zachodu w dobie Trumpowskiego nacjonalizmu może już wcale nie istnieć? Co więcej, czy Niemcy w ogóle powinny uważać się za część Zachodu, czy raczej za swoisty środek gdzieś pomiędzy Wschodem i Zachodem – na przykład pomiędzy Chinami i USA – w ramach strategicznego dążenia do niezależności?
Odpowiedź Annegret Kramp-Karrenbauer jest jednoznaczna: tak dla Zachodu. Minister obrony ożywia w ten sposób niemiecką tradycję zwaną „Westbindung”, oznaczającą powiązanie z Zachodem. Jej początki sięgają pierwszego kanclerza Niemiec Konrada Adenauera, który chciał zakończyć długą i niszczycielską historię dryfowania kraju, zarówno w sensie geopolitycznym, jak i kulturowym, pomiędzy Wschodem a Zachodem oraz przeciąć błędne wyobrażenie Niemiec o swojej „wyjątkowości”.
Konrad Adenauer oraz wszyscy późniejsi kanclerze, szczególnie z obozu chrześcijańskich demokratów, próbowali związać los Niemiec z jednej z strony z USA, a z drugiej strony z Francją. To podwójne połączenie znalazło swój wyraz w powstaniu NATO i Unii Europejskiej. Ale to USA gwarantowały Niemcom bezpieczeństwo pod swoim parasolem nuklearnym i wojskowym. Jednocześnie, USA „nauczyły nas demokracji”, jak z wdzięcznością uznała Annegret Kramp-Karrenbauer w jednym ze swoich wystąpień. Ameryka w ten sposób stała się „figurą ojca” dla raczkującej Republiki Federalnej Niemiec. To sprawiło, że otwarta pogarda okazywana przez Trumpa, który ma pochodzenie niemieckie, była nad Renem tak przejmująca.
Alternatywną tradycją wobec „Westbindung” w Niemczech jest „Ostpolitik”, czyli polityka wschodnia. Rozpoczęła się w czasach Willy’ego Brandta, pierwszego kanclerza powojennych Niemiec z ramienia socjaldemokratów i była zawsze podkreślana przez jego partię SPD (która dziś jest junior partnerem CDU/CDU w ramach koalicji rządowej). „Ostpolitik” przejawiała się wówczas w chęci szukania odprężenia w relacjach z krajami Układu Warszawskiego. Od czasu zakończenia zimnej wojny urzeczywistniała się w formie dążenia do wzmocnienia relacji z Rosją. Jednym z przykładów jest kontrowersyjny i prawie zakończony projekt gazociągu Nord Stream 2, który biegnie po dnie Morza Bałtyckiego i łączy Niemcy z Rosją.
Co Niemcy chcą zaoferować USA?
Kramp-Karrenbauer wychodzi z założenia, że zjednoczony Zachód, który po jednej stronie Atlantyku kotwiczy się w USA, a po drugiej stronie w Niemczech, jest dziś ważniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Chiny rosną w siłę i promują wartości alternatywne wobec tych zachodnich. Rosja i Turcja stają się niebezpieczne. Klimat się zmienia, prosperity, demokracja i pokój są zagrożone. Kto stanie w obronie zachodnich wartości, jeśli nie zrobią tego USA, Niemcy oraz ich sojusznicy?
Niemiecka minister obrony uznaje, że uwaga USA w większej mierze będzie się skupiać na Pacyfiku niż na Atlantyku. Kramp-Karrenbauer uznaje nawet ponadpartyjną krytykę w USA wobec zaniedbywania przez Berlin obowiązków wojskowych w ramach NATO.
Jej oferta wobec Waszyngtonu brzmi tak: gdy już zakończy się sezon wyborczy w USA, wciśnijmy reset. Zamiast grozić sobie wzajemnie nakładaniem ceł, pomówmy znów o strefie wolnego handlu dla całego Zachodu. W zamian Kramp-Karrenbauer obiecuje, że Niemcy będą inwestować w wojsko i gdy zawiedzie dyplomacja, będą używać wpływu wojskowego, aby zaprowadzić porządek w swoim sąsiedztwie – od państw bałtyckich po Bałkany, od Morza Północnego po Morze Śródziemne.
Kramp-Karrenbauer nazywa to „nowym niemieckim realizmem”. W efekcie niemiecka minister mówi, że Niemcy mogłyby ulżyć w ten sposób USA, biorąc na siebie ciężar funkcji regionalnego policjanta, dzięki czemu Ameryka mogłaby w lepszy sposób alokować swoją siłę i wysiłki w skali globu.
Taka propozycja, która wypływa z Niemiec, jest niezwykła. Po pierwsze, reprezentuje bowiem wyraźne odrzucenie wizji promowanej przez francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który chce, aby Europa była agnostyczna wobec głównych mocarstw i aby dążyła tylko do „autonomii” i „suwerenności”. Po drugie zaś, Kramp-Karrenbauer gardzi resztkami „Ostpolitik” i tym, co nazywa „romantyczną fiksacją na punkcje Rosji”, co często idzie w parze z dużą dozą antyamerykanizmu.
Oznaką tego, że debata w Berlinie rzeczywiście ewoluowała, są słowa niemieckiego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa, wywodzącego się z SPD, który zdaje się wtórować Kramp-Karrenbauer. Podczas gdy wciąż podkreśla cel osiągnięcia „europejskiej suwerenności”, to jednocześnie uznaje, że nie ma alternatywy dla partnerstwa z USA. Proponuje również wejście w sojusz jeśli chodzi o polityki zagraniczne obu państw, począwszy od nakładania sankcji międzynarodowych, a skończywszy na klimacie.
Weteranom relacji transatlantyckich można by wybaczyć ich przewracania oczami. W czasie Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium w 2014 roku kilku niemieckich liderów obiecało, że będą współpracować ze swoimi sojusznikami „wcześniej, bardziej zdecydowanie i w istotny sposób”. Niewiele jednak wynikało z tych słów, po części dlatego, że opinia publiczna obawiała się zbyt dużego rzucania się w oczy ze strony Berlina.
Świat się jednak zmienił. Bez względu na to, kto wygra wybory w USA – a sondaże obecnie wskazują na Joe Bidena – nowy prezydent USA powinien pamiętać o długiej i zawiłej przyjaźni Ameryki z Niemcami. Jej przywrócenie na nowych warunkach byłoby dobre dla USA i Niemiec oraz dla świata.