Deregulacja, która nie mieści się w rozporządzeniach
Adam Malinowski, koordynator akcji „SprawdzaMy” realizowanej z inicjatywy Rafała Brzoski, mówi wprost: Polski system legislacyjny nie przypomina amerykańskiego, gdzie prezydent jednego dnia podpisuje dekret, a drugiego zmienia politykę kraju. U nas większość regulacji siedzi w ustawach, a zmiany ustaw to polityczna łamigłówka – wymagają poparcia partii, długich prac komisji i kompromisów.
Plan trzy razy sto
Pomysł Brzoski i zespołu „SprawdzaMy” zakłada trzy etapy:
- 300 pomysłów deregulacyjnych przygotowanych przez zespół wolontariuszy i ekspertów.
- Rządowy sprint legislacyjny, czyli przygotowanie projektów zmian – aktów prawnych, konsultacje i uzgodnienia koalicyjne.
- Przeprocedowanie ustaw w parlamencie i podpis prezydenta.
Ambitne? Bardzo. Ale – jak pokazuje Malinowski – przemyślane i zorganizowane jak projekt w korporacji: PMO, streamy, zespoły prawne, podwójna weryfikacja i ścisła komunikacja z rządem. To nie brzmi jak typowa państwowa inicjatywa. I może dobrze.
Kto na tym skorzysta?
Kluczowe pytanie: dla kogo ta deregulacja? Od razu pojawiły się głosy, że duży biznes znów pisze prawo pod siebie. Ale zespół „SprawdzaMy” odpowiada: nie tym razem. Priorytetem są mali przedsiębiorcy – fryzjerzy, hydraulicy, właściciele barów. Ci, którzy nie mają sztabu prawników ani czasu na walkę z absurdami przepisów. Brzoska postawił warunek: jeśli ma firmować projekt swoim nazwiskiem, to interesy zwykłych ludzi mają być na pierwszym miejscu.
Wolontariusze, nie lobbyści
W zespole „SprawdzaMy” pracuje ok. 600 osób, w większości wolontariuszy. Pomagają, bo – jak mówią – chcą silnej, odpornej Polski. Nie działają dla swoich firm, tylko z przekonania, że mniej biurokracji oznacza większą szansę na rozwój. To może być najbardziej oddolna inicjatywa deregulacyjna w historii III RP.
Dlaczego biznes, a nie politycy?
Pojawia się też pytanie: dlaczego deregulacją zajmuje się biznes, a nie posłowie? Odpowiedź jest brutalnie prosta – bo potrafi. Biznes umie ciąć koszty, prowadzić projekty, działać w czasie i dowozić wyniki. Polityka często działa odwrotnie. Deregulacja wymaga zarządzania zmianą jak w firmie, nie jak w kampanii wyborczej.
Polska jako lider?
Choć projekt „SprawdzaMy” dopiero ruszył, już przyciąga uwagę zagranicznych mediów. Niemiecka prasa pisała o „genie przedsiębiorczości Polaków” i drugiej najszybciej rosnącej gospodarce świata. To nie jest przypadek – to efekt działania mimo regulacyjnych przeszkód.
Jeśli ten projekt się uda, Polska może stać się pierwszym krajem w Europie, który przeprowadzi deregulację nie tylko w teorii, ale i w praktyce. Bez patosu – to może być największa zmiana dla przedsiębiorców od lat. Tylko musi się udać.
I właśnie dlatego deregulacja musi być dobrze zorganizowaną regulacją.
Zespół podzielił całość prac na cztery kategorie:
1. Mały biznes – 50% wszystkich pomysłów
Polskie mikroprzedsiębiorstwa to nie tylko trzon gospodarki, ale też ci, którzy mają najmniej wsparcia. Deregulacja ma pomóc im działać szybciej, taniej i bez zbędnych formalności.
2. Rozwiązania społeczne – 30%
Przedsiębiorca to też obywatel. Gdy on lub jego pracownicy stoją godzinami na SOR-ze, firma traci. Formatki obejmują zdrowie, cyfryzację usług publicznych, sprawność urzędów.
3. Wpływ na prawo UE – 10%
Polska może współtworzyć europejski kurs. Celem jest zmniejszenie absurdów, jak obowiązek raportowania ESG przez trzyosobowe firmy.
4. Innowacje i rozwój – 10%
Rozbudowa aplikacji mObywatel do cyfrowego centrum usług państwowych czy przygotowanie regulacji dla sztucznej inteligencji – to działania, które mają dać Polsce przewagę.
Deregulacja to czasem... regulacja
Ciekawym paradoksem jest to, że deregulacja nierzadko wymaga... regulacji. Przykład? Zmiana godzin pracy urzędów. Choć dziś jest przepis pozwalający samorządom na wydłużenie godzin otwarcia, mało który z tego korzysta. To nie brak prawa – to brak decyzji. Część zmian da się więc przeprowadzić rozporządzeniem lub instrukcją – i takie tematy też trafiają na listę.
mObywatel, AI i umowy o pracę
Cyfryzacja to jeden z priorytetów. Polska aplikacja mObywatel jest uznawana za jedną z najlepszych w Europie – i to w nią przedsiębiorcy chcą „uderzać”. Podpięcie kolejnych funkcji: mEmerytura, e-zdrowie, korespondencja urzędowa – to konkretne propozycje.
Inny przykład: pełna cyfryzacja umów o pracę. Nie jako przymus, ale jako opcja. Skoro można otworzyć konto bankowe czy podpisać umowę z operatorem telefonii zdalnie, dlaczego nie z firmą, która zatrudnia zdalnie? Klucz to wybór – cyfrowi niech podpisują cyfrowo, inni – tradycyjnie.
Czy państwo ma zmuszać do cyfryzacji?
Nie. I zespół „SprawdzaMy” ma tego pełną świadomość. Dlatego każdy pomysł zawiera tzw. „opt-out” – możliwość pozostania offline. Polska rozwija się cyfrowo najszybciej w UE, ale wciąż wielu obywateli nie korzysta z internetu. Oni też muszą mieć dostęp do usług – stąd postulaty o dłuższe godziny pracy urzędów czy likwidację bezsensownych obowiązków, jak drukowanie KRS-u czy CEIDG.
Odpowiedzialność: nie tylko projekt, ale pokoleniowe zadanie
Ludzie zaangażowani w projekt często porzucili swoje obowiązki zawodowe. Pracują na pełen etat nad zmianami, które trafią do rządu. Wiedzą, że nie wszystko zostanie wdrożone – ale chcą mieć wpływ, by ustawy nie kończyły się jak „i/lub czasopisma”.
Zespół deklaruje, że będzie monitorować każdy projekt na kolejnych etapach. Będą sygnalizować, gdy coś odjedzie od pierwotnego celu.
Nie narzekać – działać
Polacy lubią narzekać. Ale dziś, zamiast kolejnej rozmowy „co jest nie tak”, setki osób pracują, by zrobić coś realnego. Dla siebie, dla innych, dla przyszłości.
Bo jak mówi Malinowski: „Albo narzekamy przez kolejne 30 lat, albo bierzemy rękawicę i zasuwamy”.
Wybrali to drugie.