Obserwator Finansowy: Przez 15 lat , do 2006 r. był Pan prezesem GPW. W tym roku kończy się kadencja kolejnego prezesa. Nie tęskni Pan za giełdą, nie chce zawalczyć ponownie o ten fotel?

Wiesław Rozłucki: Tęsknota mogłaby oznaczać, że chcę wrócić, a nie chcę. Na pewno nie będę kandydował na stanowisko prezesa GPW. Cały czas jestem blisko rynku kapitałowego. Zasiadam w radach nadzorczych kilku spółek notowanych na giełdzie. Jestem doradcą banku inwestycyjnego Rothschild, który działa na rynkach kapitałowych na całym świecie. Patrzę więc na giełdę z innego punktu widzenia. I powiem ironicznie, że w moim przypadku nie sprawdza się powiedzenie „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Choć siedzę gdzie indziej, to wciąż mam takie same poglądy na rolę, jaką warszawski parkiet powinien spełniać w Europie.

Zapewne uważa Pan, że powinna szybciej rosnąć, mieć większą kapitalizację.

Na tym poziomie kapitalizacji giełdy głównym czynnikiem wzrostu nie są nowe spółki, ale ruch cen. Nowe spółki, nawet tak duże jak PZU czy Tauron zwiększają kapitalizację o kilka procent, czyli niewiele. Znacznie większe jest znaczenie samych tych emisji.

Reklama

Oferta PZU stwarza szansę masowego udziału inwestorów w nabywaniu akcji. Tego nie było przez ostatnich parę lat. Ostatnią masową ofertą była prywatyzacja PKO BP w 2004 r. Wówczas na walory zapisało się 200 tys. osób. W kolejnych latach albo ofert było mało, albo zainteresowane nimi było wąskie grono osób o dużej akceptacji ryzyka.

Sposób plasowania emisji i przez skarb państwa, i przez same spółki polegał na jednolitej redukcji dla małych i dla średnich i dla dużych inwestorów. W przypadku prywatyzacji to nie jest najlepszy model. Zwykle w prywatyzacjach w Europie Zachodniej państwo daje pewne preferencje dla drobnych inwestorów. A tych preferencji w Polsce przez ostatnich parę lat nie było.

Teraz preferencje będą. Dlatego uważam, że oferta PZU nie tylko wzmocni giełdę, ale i uczyni ją powszechniejszą. Nasz rynek ma to szczęście, że jest rynkiem popularnym, masowym. Taka od początku była moja koncepcja giełdy.

A co w tym dobrego, że nasz rynek jest masowy?

20 lat temu chciałem, by giełda była taką instytucją jak bank, do którego się wchodzi bez obaw, że to jest coś dziwnego, egzotycznego. Wówczas dla jednych giełda miała coś z zakazanego owocu, innym kojarzyła się z jakimiś niezrozumiałymi mechanizmami, dzięki którym ludzie albo zarabiali, albo tracili majątki w ciągu jednego dnia. A ja chciałem, żeby była to typowa instytucja gospodarki rynkowej, i to nam się udało.

W Polsce, jako jedynym kraju w środkowej, postsocjalistycznej Europie, giełda jest częścią gospodarki. Dostarcza kapitał przedsiębiorstwom, zwiększa wiarygodność spółek. Ten dobry wizerunek jest postrzegany przez społeczeństwo. A w wielu krajach, takich jak Ukraina, Rosja, giełda bardzo szybko stała się synonimem przekrętów. Wydaje mi się, że parkiet w Pradze też nie uniknął tego losu. To pokazuje, jak łatwo w przypadku giełdy wykreować trudny do zmiany negatywny wizerunek. Żeby giełda była osadzona w gospodarce, musi być na to przyzwolenie społeczne.

Jesienią 2009 r. mieliśmy gigantyczne emisje PGE i PKO BP. Teraz PZU, a wkrótce Taurona. Wszystkie ściągają z rynku miliardy złotych. Czy w związku z tym mniejsze spółki nie będą miały problemów z uplasowaniem swoich akcji na GPW?

Takie pytanie zwykle mi zadawali kolejni ministrowie skarbu. Obawiali się, że mają tak duże programy prywatyzacyjne, że może na nie na giełdzie zabraknąć pieniędzy. Ja zawsze odpowiadałem: proszę się stroną popytową nie martwić. I zawsze się to sprawdzało. Inna sprawa, że zapowiedzi prywatyzacji zawsze są ogromne. A w rzeczywistości okazuje się, że realne moce przerobowe pozwalają na realizację jedynie połowy planów.

W niemal całej historii giełdy zawsze brakowało podaży atrakcyjnych spółek – dużych, dobrze zarządzanych, dających możliwość zarobku na debiucie i po nim. Uważam, że kapitał na rynku jest i czeka. Jedyne, co może zaszkodzić powodzeniu emisji, to nie brak pieniędzy, ale globalny nastrój. Goldman Sachs, Grecja, wulkan na Islandii – to są obecnie główne czynniki ryzyka, bo wpływają na zmianę nastrojów.

Pełny wywiad z Wiesławem Rozłuckim: Wzrostu GPW nie tworzą nowe spółki, ale ruch cen