Przyjmując pół roku temu mechanizm ratowania krajów strefy euro znajdujących się w tarapatach, ustalono, że w ramach funduszu stabilizacji istnieje możliwość wyemitowania tego typu obligacji. Oczekiwano jednak, że sama zapowiedź uspokoi rynki i obejdzie się bez emisji. Dziś dyskutuje się o potrzebie dodatkowych emisji ponad poprzednio zaanonsowaną kwotę. Nie odbędzie się to bezkosztowo – emitując euroobligacje, siłą rzeczy podwyższy się koszty długów wszystkich innych emitentów europejskich. Wynika to z efektu wypychania, inwestor będzie bowiem wolał europejskie papiery niż włoskie, holenderskie czy belgijskie. Nie wspominając o portugalskich, hiszpańskich czy polskich i czeskich.
Oczywiście nie wiemy, ile tych papierów zostanie wyemitowanych. Według obecnych założeń te 6 – 8 miliardów euro ma być pierwszą transzą. W najbliższym czasie cała kwota tych emisji ma wynieść 25 mld euro. W sumie w ramach Funduszu Stabilizacyjnego możliwa jest emisja 440 mld euro. Pamiętajmy jednak, że wszelkie dotychczasowe plany wzięły w łeb. Pakiet ratunkowy w kwocie 750 mld euro, który miał zrobić wrażenie na rynkach finansowych, dziś nie wystarczy na to, żeby ratować Hiszpanię. A powstał on niecałe pół roku temu. Kolejne emisje zamiast wzmocnić Europę, pogrążą ją, gdyż podniosą koszty finansowania dla wszystkich pozostałych, co rykoszetem uderzy w ich budżety i w konsekwencji w tempo wzrostu gospodarczego. A w Europie pojawiają się głosy, aby powrócić do idei emitowania euroobligacji na bieżące potrzeby.
Problemem Grecji, Irlandii czy Portugalii nie jest brak płynności. Jest nim niska konkurencyjność gospodarek, wysoki poziom długu i brak perspektywy spłat. Zapewnienie płynności jest wyłącznie odraczaniem problemu w czasie. Dostarczając płynność kupujemy czas i to bardzo drogo – a problem w tym czasie narasta, a nie maleje. Chciałbym być dobrze zrozumiany, nie jestem przeciwny kupowaniu czasu, ale ma to sens tylko wtedy, gdy jest to robione w jakimś celu. Nie po to tylko, żeby się rynki uspokoiły, ale po to aby rozpocząć przeprowadzanie reform strukturalnych. A bez poprawy konkurencyjności ciężko sobie wyobrazić, dlaczego rynki finansowe miałyby wierzyć w możliwość obsługiwania tak wielkiego zadłużenia jak w Grecji czy w Irlandii. Dzisiaj nie widać potencjału wzrostu, z którego to zadłużenie miałoby być spłacone. Emitowanie euroobligacji ma na celu uśpienie rynków, a de facto usypia polityków, co najlepiej widać w przypadku Hiszpanii, gdzie po pierwszych ostrych działaniach i zapowiedzi kolejnych premier Zapatero, straciwszy prawie 10 procent poparcia, uznał, że dalej już reformować nie musi. I dzisiaj sytuacja Hiszpanii jest znacznie poważniejsza niż w okresie ratowania Grecji. Teraz naprawdę grozi druga fala kryzysu finansowego, jeśli Hiszpania będzie zmuszona do zwrócenia się o pomoc.
Kryzysy mają też swoją sanacyjną naturę. Restrukturyzacja jest potrzebna, aby móc na nowo rozpocząć działalność firmy. Podobnie z państwami – bez reform strukturalnych nie będą się w stanie rozwijać. Przy zbyt wysokim obciążeniu długiem publicznym, którego koszt obsługi będzie zjadał znaczną część budżetu, prawdopodobnie nie będzie możliwy szybki rozwój. Dlatego zamiast podawać kroplówkę, teraz należałoby dokonać restrukturyzacji długu, tak aby był on spłacalny, reform strukturalnych, aby odzyskać konkurencyjność. Polska w roku 1990 była w podobnej sytuacji, z wielkim długiem i brakiem przewag konkurencyjnych. Dzięki 50 proc. redukcji długu polski budżet mógł złapać oddech. Dzięki głębokim reformom strukturalnym na początku lat 90. do Polski w ciągu dekady napłynęło tyle inwestycji zagranicznych, że w ciągu 10 lat stała się krajem eksportującym w łańcuchu produkcji europejskiej 40 proc. swojego PKB. Podobną drogę powinna obrać teraz Grecja czy Portugalia. To potrwa, ale da sukces. Odwlekanie problemu w czasie nic nie pomoże.
Reklama