Kiedy była dzieckiem, trenerzy zachwycali się jej wynikami sportowymi. Rodzice nie godzili się jednak na intensywne ćwiczenia, więc Edyta Wojciechowska Malke mówiła, że chodzi na zajęcia z szydełkowania. Ale pod kurtką przemycała sportowy strój i po lekcjach grała w siatkówkę. Miłość do sportu pozostała jej do dziś, tyle że nabrała biznesowego charakteru.
– Wiedziałam, że biznes to duże ryzyko, ale nigdy nie dopuszczałam myśli, że nie zrealizuję moich marzeń n – mówi właścicielka i szefowa firmy Vision One. Właśnie wygrała tegoroczną edycję konkursu na Najlepszą Bizneswoman 2010, organizowanego przez Radio PiN i BRE Bank. Trudno się dziwić jej wygranej – w ciągu kilku lat stworzyła i wypromowała polską markę produktów sportowych move, a teraz wprowadza na nasz rynek produkty dla dzieci: kaski, artykuły pływackie, deskorolki, hulajnogi na licencji Disneya, Warner Bros oraz UEFA. Zaczynała od jednego pracownika, dziś zatrudnia ich 15, jej firma z roku na rok podwaja obroty, właśnie finalizuje rozmowy z prywatnym inwestorem i zastanawia się nad debiutem na NewConnect. Po drodze do kierowania spółką zaprosiła wspólników. – Rozwijamy się tak dynamicznie, że jako matka trójki dzieci nie byłam już w stanie nad wszystkim panować – opowiada.
Przygoda ze sportem zaczęła się jeszcze w częstochowskiej podstawówce. Gdy w siódmej klasie Edyta przebiegła 60 metrów z niewiarygodnie dobrym wynikiem, trener miejskiego klubu spytał rodziców o zgodę na profesjonalne treningi. Rodzice odmówili, bo uznali, iż dziewczynka jest zbyt delikatna i krucha, by uprawiać wyczynowo sport. Nie pomogły lamenty i płacz. Ale z siatkówką Edyta już nie zdołała się rozstać – trenowała w tajemnicy przed rodzicami.
Potem trafiła do liceum plastycznego, ale studia (finanse i zarządzanie) wybrała pod wpływem rodziców – to wszystko, gdy spróbuje własnych sił na rynku, bardzo się jej przyda. Na razie jednak pracuje u innych – najpierw zajmuje się dystrybucją w rodzinnej firmie (artykuły bożonarodzeniowe i zabawki dla dzieci), a po przeprowadzce do Warszawy pracuje jako kierownik ds. kluczowych klientów w korporacji Sara Lee. – Z jednej strony bardzo dużo się tam nauczyłam, ale z drugiej czułam się mocno ograniczona. Musiałam dostosowywać się do schematów i planów. Nie było miejsca na kreatywność. Coraz silniej też dojrzewała we mnie myśl, by robić coś na własny rachunek. Jedyny kłopot polegał na tym, że nie miałam większej gotówki – wspomina.
Reklama
To, jak się potem okaże, będzie główną przeszkodą w jej biznesowej działalności: zdobyć dofinansowanie, by móc rozwijać firmę. – Wbrew pozorom pieniądze w Polsce nie leżą na ulicy. Nawet jeśli banki patrzą przychylnie na kolejne wnioski, często ograniczają je wewnętrzne procedury – opowiada. W efekcie, choć w dużej mierze jej firma bazuje na kredytach bankowych, zdarzało się, że by realizować plany musiała prosić o pomoc przyjaciół i rodzinę.

Rynek na nas czekał

Od początku stawia na artykuły związane ze sportem. Nie uprawiała go wyczynowo, ale cały czas śledziła ten rynek i widziała, jak bardzo brakuje produktów ze średniej półki, które wypełnią niszę między tanią produkcją z Chin a markowymi produktami zachodnich koncernów. Jest pewna, ze brakuje polskiej firmy, która zaoferuje produkty dobrej jakości w dobrej cenie. Pisze biznesplan, który – jak dziś ocenia – musiał być naprawdę dobry, bo bank wyłącznie na jego podstawie zgodził się na pierwszy kredyt.
Na początek realizuje dwa pomysły – import artykułów sportowych, których brakuje na rynku oraz stworzenie własnej marki. I rusza na targi: do Monachium, gdzie wystawiają się najwięksi sportowi producenci, oraz do Azji, gdzie cały świat zleca produkcję podwykonawcom. Wybiera najciekawsze oferty, zamawia towary odpowiedniej jakości, dba o atrakcyjną kolorystykę. Już w pierwszym roku w grę wchodzą kontenerowe ilości, tysiące sztuk. To piłki, rolki, hulajnogi, kaski i łyżwy, również sprzęt do domowego fitnessu. I okazuje się, że trafiła w dziesiątkę, bo towar rozchodzi się błyskawicznie. – Wygląda na to, że rynek na nas czekał – podsumowuje.
Po pięciu latach rozpoczyna kolejny etap – wprowadza na polski rynek markowe towary europejskich producentów na licencji amerykańskiej firmy Mattel. Do sklepów trafiają włoskie rowery dla dzieci czy niemieckie rolki z logo Barbie i Cars. To kolejny sukces, bo towar błyskawicznie znika z półek. Do dziś pamięta telefon od jednego z kontrahentów, który zadzwonił z pytaniem, dlaczego nie dostarczyła zamówionych partii do jego sieci. Okazało się, że towar dotarł, ale zanim handlowiec trafił do sklepu, klienci zdążyli już go wykupić.

Realistka do bólu

Równocześnie przygotowuje się na pierwsze uderzenie fali kryzysu, który wieszczą ekonomiści. Rezygnuje z produkcji sprzętu do fitness, bo sprawiają coraz większy kłopot. – Jestem do bólu realistką. Gdy widzę, że na rynku nie ma sprzyjających warunków, to mimo własnych ambicji, nie waham się wycofać – wyjaśnia. Strata jest poważna, bo obroty po tej decyzji spadły o 50 proc., firma cierpi też na zamieszaniu walutowym. Ale i to częściowo przewidziała w biznesplanie, więc niespodzianki nie było.
Tak dotrwała do 2010 r., który okazał się przełomowy dla firmy. Warner Consumer Products, posiadający prawa licencji EURO 2012 od UEFA, zaproponowała firmie Edyty Wojciechowskiej Malke zakup licencji do produkcji artykułów sportowych z logo piłkarskiego turnieju. Piłki do gry zarezerwował główny sponsor mistrzostw Adidas, polska firma postanowiła więc wykorzystać logo Euro 2012 do produkcji hulajnóg i deskorolek oraz pozostałego sprzętu do gry w piłkę dla dzieci (rękawice bramkarskie, ochraniacze, pompki do piłek, słupki do treningów). – Towar już leży na półkach, ale dopiero w marcu będzie wiadomo, z jakim wynikiem zamkniemy ten projekt – ocenia Edyta Wojciechowska Malke.
Koszt licencji to setki tysięcy złotych, ale poza wymiernym efektem sprzedaży, firma już zyskała okazję do promocji marki oraz nowe kontaktów, bo produkty z logo Euro 2012 dostępne będą w wielkich sieciach sportowych w Europie i w Stanach. Równolegle, we współpracy z Warner Bros, Disney i Mattel, opracowała kolejne produkty na tych licencjach. Na półki trafiły już lub zaraz trafią hulajnogi ze Scooby Doo, rolki ze Spidermanem, artykuły pływackie z postaciami Dinsey’a czy kaski z Barbie. – Liczymy, że znajome postacie z kreskówek przełamią opór kilkulatków przed noszeniem kasków, co wypróbowaliśmy już na córce – mówi Edyta Malke. Jej trzyletnia Maja uczy się właśnie jeździć na hulajnodze, jeżdżąc po domu w kaskiem z Barbie.
– Doszliśmy już do takiego etapu, kiedy możemy pomyśleć o innych. Nam się udało zrealizować marzenia, niech teraz inni dostaną tę szansę – mówi właścicielka Vision One. Dzięki współpracy z trójką polskich sportowców: Otylią Jędrzejczak, Jerzym Dudkiem i Sebastianem Świderskim, przymierza się do założenia fundacji wspierającej szkółki sportowe i małe kluby. – Wywodzę się z dość zamożnej rodziny, ale wychowywałam się w środowisku, w którym widziałam dużo biedy. Więc wiem, że trudno się z tego wyrwać, bo rodzice skoncentrowani na swoich problemach, często nie doceniają talentów swoich dzieci – opowiada. – Takie zawsze były moje marzenia: robić to, co przynosi satysfakcję, i pomagać innym. Bo sama gonitwa za pieniędzmi nic nie daje.