Media – wypełniając swoją rolę czwartej władzy, często lepiej niż pozostałe trzy – nagłośniły w Polsce wiele afer. Czy mają jednak prawo je kreować? Takie pytanie pojawiło się przy okazji jednej z większych afer taśmowych, tj. wyemitowania w TVN rozmów posłanki Samoobrony Renaty Beger z dwoma prominentnymi politykami PiS.
Sprawa się zaczęła, gdy we wrześniu 2006 r. Prawo i Sprawiedliwość po rozpadzie koalicji z Samoobroną i utracie parlamentarnej większości wszelkimi metodami próbowało przeciągnąć na swoją stronę posłów dawnego koalicjanta. Przedstawiciele Samoobrony twierdzili, że rząd próbuje korumpować ich członków i mają dowody na poparcie swoich twierdzeń. I faktycznie, wkrótce dowód zobaczyła cała Polska.
26 września w emitowanym wieczorem programie „Teraz my” TVN pokazał nagrane ukrytą kamerą taśmy – nazwane przez stację „taśmami prawdy”– na których zarejestrowano m.in., jak Adam Lipiński, wiceprezes PiS, szef gabinetu politycznego i prawa ręka premiera Kaczyńskiego, pieczołowicie zapisuje sobie żądania skazanej za fałszowanie podpisów na listach wyborczych współzałożycielki Samoobrony. – Czyli pani z grupą 5 osób, czyli razem 6 osób, pani wstępuje do PiS-u, a oni do tamtego klubu albo zakładają swoje koło, to dobrze, jakie są oczekiwania? – pyta Lipiński. – Sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa. I to natychmiast – odpowiada Beger, do stanowiska dorzucając gwarancję pierwszego miejsca na liście wyborczej, rozwiązanie jej problemów z wymiarem sprawiedliwości, a przede wszystkim załatwienie sprawy weksli. Weksle na 550 tys. złotych podpisać musiał każdy, kto chciał kandydować z list Samoobrony do Sejmu, Senatu i Parlamentu Europejskiego. Miały one stanowić zabezpieczenie uruchamiane, gdyby jakiś poseł pomyślał o opuszczeniu szeregów partii Andrzeja Leppera.
Prowokację zaplanowali dziennikarze TVN Andrzej Morozowski i Tomasz Sekielski do spółki z Samoobroną. – Zwróciliśmy się do posła [i wiceprzewodniczącego Klubu Samoobrony] Janusza Maksymiuka, aby nam wskazał posła, który prowadzi negocjacje z PiS. On wskazał Renatę Beger. Posłanka Beger zdecydowała się wziąć ukrytą kamerę, aby te negocjacje nagrać – tłumaczył w jednym z wywiadów Morozowski. Burza polityczna, jaką wywołała emisja, była bardzo gwałtowna, ale jednocześnie bardzo krótka. Choć jeszcze tego samego wieczoru kluby PO i SLD zorganizowały konferencje prasowe, zapowiadając wnioski o samorozwiązanie Sejmu i dymisję premiera, to wnioski te zostały wkrótce odrzucone przez odbudowaną koalicję PiS z Samoobroną, która schowała do kieszeni urazy wobec większego partnera. Również prokuratura szybko umorzyła śledztwo w sprawie nagrań, motywując tę decyzję brakiem cech przestępstwa „obietnicy uzyskania korzyści majątkowej” oraz „brakiem znamion czynu zabronionego”. Do sprawy już nie wracano, wyjąwszy epizod sejmowej komisji ds. nacisków, która ostatecznie kwestią taśm szerzej się nie zajęła. Wydaje się więc, że większość polityków – mimo głośnych wyrazów oburzenia – rzeczywiście w duchu zgadzała się ze słowami Jarosława Kaczyńskiego: „Przykro mówić, ale każdy, kto zna polskie życie polityczne, wie doskonale, że tak właśnie wyglądają negocjacje”.
Reklama
Taśmy Beger czy też „taśmy prawdy” okazały się koniec końców bardziej kontrowersyjne dla coraz bardziej podzielonego środowiska dziennikarskiego. Czołowa branżowa organizacja – Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich – wykonała dość zaskakujący ruch i potępiła dziennikarzy TVN za „sprzeniewierzanie się misji społecznej”, „łączenie pracy dziennikarskiej z walką polityczną” i „przygotowywanie materiałów dziennikarskich w celu propagandowym”. Stanowisko SDP zjednoczyło w oburzeniu przedstawicieli tak różnych światopoglądowo tytułów jak „Gazeta Wyborcza”, „Dziennik” i „Rzeczpospolita”, którzy w liście otwartym uznali komunikat SDP za „haniebny”. Sama TVN oświadczyła z kolei, że emisja „taśm prawdy” była zgodna z kodeksem etyki dziennikarskiej SDP, który w rozdziale II, w punkcie 5 mówi: „ukryta kamera i mikrofon czy podsłuch telefoniczny są dopuszczalne wyłącznie w przypadku dziennikarstwa śledczego, tj. tropienia w imię dobra publicznego – za wiedzą i zgodą przełożonych – zbrodni, korupcji czy nadużycia władzy”.
W środowiskową dyskusję włączył się też rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski, który w „Stanowisku w sprawie rozpowszechniania zapisów fonicznych i wizualnych dokonywanych bez zgody i wiedzy osób nagrywanych” stwierdził, że działanie „polegające na podstępnym nakłanianiu do działania mającego szkodliwe skutki dla jakiejś osoby, grupy lub organizacji społecznej” jest „sprzeczne z podstawowym sensem pracy dziennikarskiej, które polega na gromadzeniu informacji o faktach, a nie na kreowaniu owych faktów”.
Pytanie, czy taki sposób ujawnienia patologicznych (czy też „nieestetycznych”, jak przekonywali politycy PiS) faktów z życia publicznego jest właściwy oraz kto kogo wykorzystał, a kto dał się wykorzystać – dziennikarze polską Matę Hari (jak pisały o Beger niektóre media) w interesie społecznym czy raczej Samoobrona (lub „układ”) telewizję TVN, by osłabić „obóz naprawy państwa” – pozostało jednak otwarte.