Dowcip numer 1: Barack Obama wchodzi do restauracji. Siada przy stoliku. Podchodzi kelner i pyta: – Czym mogę służyć najjaśniejszemu panu? Dowcip numer 2: Kiedy odbyło się pierwsze referendum według unijnego wzorca? W raju. Pan Bóg wskazał Adamowi Ewę i powiedział: wybierz sobie żonę. Dowcip numer 3: Dziecko budzi się i mówi: mamo, zrób mi śniadanie. Słyszy: to, że sypiam z twoim ojcem, nie znaczy, że masz do mnie mówić „mamo”. – A jak mam mówić? Normalnie, Andrzej.
Te dowcipy krążą po sieci kolportowane ze strony na stronę, a na Facebooku z profilu na profil. Zbierają „lajki”, są udostępniane chwilami w tempie składającego się domina. Jak twierdzą ich autorzy, czasy tematów niedotykalskich na dobre odchodzą w Polsce w zapomnienie, szczególnie wśród młodych osób o prawicowych poglądach – obyczajowych i politycznych. Dzieje się tak dlatego, że to ich zdaniem racjonalna, choć momentami mocno kontrowersyjna odtrutka na polityczną poprawność i medialną dominację promowanego, a nawet narzucanego przez tzw. mainstream światopoglądu liberalno-lewicowego. Ten sieciowy kolportaż definiuje dzisiaj w pewnym stopniu młodą polską konserwatywną rewolucję, która stoi już u bram.
Jak widać, rewolucjoniści nie zamierzają owijać w bawełnę. Idą raczej na zwarcie z trudnymi, kłopotliwymi tematami. Czarnoskórych będą nazywać Murzynami, przez co „Murzynek Bambo” nigdy nie będzie Afrykaninem, ale raczej wynalazkiem uciekającym na drzewo. Geje będą pedałami lub ciotami (bo tak zdaniem prawicowych młodych mówi większość Polaków, po cichu nawet ci poprawni politycznie). Małżeństwo zawsze związkiem osób przeciwnej płci, zaś aborcja zabójstwem, a nie zabiegiem. In vitro będzie szkodliwą eugeniką, a nie leczeniem, a eutanazja samobójstwem zasługującym na wieczne potępienie.
Reklama
Kiedy będzie trzeba, rewolucjonista da dziecku klapsa i nie przejmie się „lewactwem”, które będzie mu tego zabraniać. Wcześniej jednak cierpliwie i wielokrotnie będzie mu tłumaczyć, co wolno, a czego nie, nie zgadzając się na zacieranie różnic między dorosłym i dzieckiem, definiując bardzo wyraźnie tradycyjne role w tradycyjnej rodzinie. Na przekór będącej tematem żartów Unii Europejskiej z uporem maniaka będzie nazywać tatę tatą a mamę mamą – a nie rodzicem. Nigdy nie zgodzi się także na to, że jeśli złodziej kradnie, to on winny jest tylko trochę, a większą winę ponosi społeczeństwo. Zawsze zaś będzie przekonany, że ten, kto dużo zarabia, nie może płacić procentowo większych podatków niż ten, który zarabia mniej. Bo i dlaczego państwo miałoby go karać za operatywność, przedsiębiorczość i talent?
Gdzie leży geneza rodzących się zmian? Młodzi Polacy coraz częściej otwarcie deklarują, że opatrzyły im się powszechnie promowane puste, jak twierdzą, wzorce moralnego nihilizmu, życia sobie samemu i jedynie dla siebie. Że już nie chcą stawiać ego w centrum wszechświata, a hedonizm jest dla nich passe. Teraz niczym numerariusze z Opus Dei coraz częściej decydują się przywdziać wewnętrzną niewidzialną kolczatkę z ostrzami skierowanymi do środka, która ma im stale przypominać, że w poszukiwaniu sensu i w dążeniu do życia zgodnego z tradycyjnymi, konserwatywnymi wartościami warto czasem poświęcić to, co dla innych wydaje się niepoświęcalne.

Rodzina jest najważniejsza

Rewolucja młodych tradycjonalistów rozlewa się dzisiaj na cztery główne pola: obyczajowość, politykę, Kościół i internet, gdzie budowane są niszowe, ale aspirujące do posiadania rządu dusz konserwatywne społeczności.
Nieśmiałe oznaki sięgania na dużą skalę przez młodych po wartości uważane za ponadczasowe pojawiły się wraz ze śmiercią papieża Jana Pawła II. Jedno z badań społecznych przeprowadzone w 2005 r. pokazywało, że aż 80 proc. Polaków sprzeciwia się dopuszczeniu w Polsce aborcji na życzenie (ponad jedna trzecia Polaków uważała, że przerywanie ciąży powinno być całkowicie zdelegalizowane), 42 proc. potępiało pornografię, a 40 proc. nie ufało politykom, którzy składając przysięgę, nie używali słów „Tak mi dopomóż Bóg”. Zaledwie 5 proc. z nas było za legalizacją małżeństw homoseksualnych, aż 80 proc. uważało, że homopary nie powinny mieć prawa zawarcia związku małżeńskiego. Zdecydowanie za adopcją dzieci przez takie osoby opowiadał się tylko 1 proc. Polaków.
Zresztą trudno, by było inaczej, ponieważ tradycyjna rodzina jest ostatnio w naszych oczach wartością najistotniejszą. Jej znaczenie dobitnie zaczęło rosnąć w 2008 i 2009 r., w czasie pierwszej fali kryzysu. O ile wcześniej zdarzało nam się zwykle dojrzewać do takiego przeświadczenia w wieku około 40 lat, o tyle dzisiaj jesteśmy o tym przekonani już nawet 20 lat wcześniej. Widać to m.in. w statystykach GUS. Od 2005 r. najwyższe natężenie zawierania małżeństw notuje się w grupach wiekowych 20–24 i 25–29 lat.
Nasze silne przywiązanie do rodziny bardzo rzadko zmienia się z wiekiem. Coraz częściej jesteśmy stali w swoich zachowawczych poglądach. Udowodnił to niedawno CBOS w badaniu „Nie ma jak rodzina”. Ankieterzy pracowni skonstatowali jednoznacznie, że wśród najważniejszych wartości, którymi – według własnych deklaracji – Polacy kierują się w codziennym życiu, szczęście rodzinne zajmuje bezkonkurencyjne pierwsze miejsce. Jest o tym przekonane aż 78 proc. z nas. Na drugiej pozycji (z liczbą wskazań mniejszą o 19 pkt – 59 proc.) znalazło się zdrowie, a na trzecim spokój oraz uczciwe życie. Praca zawodowa tymczasem jest ważna dla mniej niż połowy ankietowanych.
– Wśród młodych te proporcje są zarysowane jeszcze radykalniej, bo młodzi pracy nie mają. A na pewno takiej, jaka im się marzyła – ocenia dr Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Siłą rzeczy zatem poszukują i będą poszukiwać wartości, które są w ich zasięgu, które mogą skutecznie zagospodarować, wykorzystać tak, jak sobie tego życzą. A do tego są atrakcyjne, dają poczucie sensu, bycia potrzebnym, jasnej, przewidywalnej przyszłości.
Coraz rzadziej takie oparcie gwarantują młodym zainteresowanie i uczestnictwo w życiu publicznym (6 proc.), życie osobiste pełne przygód (4 proc.) oraz sukces i sława (3 proc.). To wszystko, zdaniem większości z nas, dosyć ulotne.
– Szczególnie widać to teraz, w czasie kryzysu. Trudne czasy zawsze sprzyjają odrodzeniu tradycyjnych społecznych punktów odniesienia – dodaje Wojciech Jabłoński.
CBOS ustalił, że tylko sześciu na stu ankietowanych (6 proc.) sądzi, że bez rodziny można żyć równie szczęśliwie. Dwie trzecie z nas (66 proc.) deklaruje, że nie tylko nie wyobraża sobie takiej egzystencji, ale to właśnie wśród najbliższych najchętniej spędza czas, uznając się tym samym za osoby zdecydowanie rodzinne. Niespełna co trzeci badany (29 proc.) zalicza się pod tym względem do raczej rodzinnych, a jedynie czterech na stu (4 proc.) przyznaje, że przebywanie z rodziną nie ma dla nich specjalnego znaczenia (z tego tylko co setny uznaje się za zdecydowanie antyrodzinnego).
Ale to nie wszystko. W Polsce rośnie liczba osób, także młodych, które popierają katolicki stosunek do seksualności. Ze stwierdzeniem „seks nie wymaga ani miłości, ani małżeństwa” zdecydowanie nie zgadza się aż 54 proc. Polaków. Zgadza się niemal dwa razy mniej. Co ciekawe, wstrzemięźliwy i stonowany stosunek do seksu deklarujemy także wtedy, gdy częściej oddajemy głosy na partie lewicowe. W zakresie antykoncepcji najwięcej pozytywnych ocen zbiera metoda najbardziej tradycyjna – czyli kalendarzyk połączony z mierzeniem temperatury. 55 proc. z nas uważa ją za zdecydowanie dopuszczalną, 29 proc. za raczej dopuszczalną. Z drugiej strony metoda terapii hormonalnej (tabletki) jest definitywnie nie do zaakceptowania dla 11 proc., raczej niedopuszczalna dla 13 proc. To procentowo najbardziej krytykowana metoda zapobiegania ciąży.
Kolejny wyznacznik konserwatywnych przyzwyczajeń to stosunek do wychowania seksualnego. Rośnie liczba osób, które uważają, że obowiązek przygotowania dzieci do ról w dorosłym życiu spoczywa na rodzicach (w 1998 r. było ich 25 proc., w 2007 r. – 34 proc., obecnie – prawie 40 proc.). Maleje liczba uznających, że odpowiedzialność ta dotyka w równym stopniu szkoły i rodziców. Coraz mniej Polaków jest również przekonanych, że środki antykoncepcyjne dla kobiet powinny być bezpłatne (spadek z 39 proc. do 33 proc.).
– Renesans wartości konserwatywnych prawie zawsze w wymiarze historycznym pojawiał się jako odpowiedź na kryzys tożsamości, idei lub niewydolność systemów finansowych. Dzisiaj przyczyny są podobne. Powszechna bezideowość, niejasność co do ról społecznych poszczególnych pokoleń i problemy ekonomiczne. Siłą rzeczy ludzie młodzi, zawsze bardziej bezkompromisowi niż starsi, na własną rękę poszukują własnych rozwiązań problemów, które znajdują wokół siebie – ocenia prof. Adam Wielomski, badacz doktryn politycznych z Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach i prezes Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego.
– Rodzina to właściwie jedyne dobro, które w ekonomicznie niepewnych latach daje jeśli nie pewność, to przynajmniej prawdopodobieństwo, że nie stracimy z oczu horyzontu, że się nie pogubimy, nie stoczymy na dno, nawet jeśli wiele okoliczności będzie nas do tego popychać. Obecnie żyjemy w totalnym chaosie. Ludzie już ukształtowani gubią się w nim, a co dopiero młodzi – dodaje dr Rafał Chwedoruk z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Pokoleniowa odrębność

Odrodzenia klasycznego katalogu postępowania można było się spodziewać krótkoterminowo w związku z żałobą po śmierci papieża. Większość ekspertów przewidywała wtedy jednak, że gdy emocje opadną, Polacy wrócą do swoich codziennych, bardziej liberalnych przyzwyczajeń. W przypadku młodych ludzi tak się jednak nie stało. Ostatecznie potwierdziło to kolejne badanie opinii – przeprowadzone przez CBOS w połowie 2012 r. Pracownia zapytała wtedy czysto teoretycznie Polaków, którzy nie ukończyli jeszcze 18. roku życia, na kogo głosowaliby, gdyby byli już pełnoletni i gdyby wybory miały miejsce w ciągu najbliższych dni. I tu zaskoczenie.
Najwięcej zwolenników wśród niepełnoletniej młodzieży zebrało Prawo i Sprawiedliwość. Sympatię dla partii Jarosława Kaczyńskiego deklarowała nieco ponad jedna piąta młodych ludzi chcących uczestniczyć w wyborach (22 proc.). Mniej licznie reprezentowani byli przyszli wyborcy Ruchu Palikota (18 proc.). Deklaracje sympatii dla tej partii wśród osób, które w ciągu najbliższych trzech, czterech lat będą mogły głosować, są prawie trzykrotnie częstsze niż wśród ogółu uprawnionych do głosowania. Bardzo słabe notowania ma wśród młodych ludzi, wciąż prowadząca w rankingach ogólnych, partia rządząca – PO. Jak napisali ankieterzy w podsumowaniu badania, chęć głosowania na ugrupowanie Donalda Tuska deklaruje zaledwie co ósmy młody człowiek (12 proc.), podczas gdy spośród pełnoprawnych wyborców za ugrupowaniem tym opowiada się ponaddwukrotnie więcej osób. Partią ludzi młodych jest też kolejna inicjatywa polityczna Janusza Korwin-Mikkego. Prawie co dziesiąty zaangażowany politycznie młody człowiek deklaruje się jako zwolennik Nowej Prawicy (9 proc.). Wśród dorosłych wyborców odsetek ten niezmiennie oscyluje wokół 1–2 proc. Pozostałe partie mają wśród przyszłych wyborców już całkiem znikome poparcie. Tylko 3 proc. spośród nich głosowałoby na SLD. Dwóch na stu poparłoby PSL i tyle samo – najmłodszą na scenie politycznej – Solidarną Polskę. Tym samym najmłodsi Polacy, kiedy już osiągną czynne prawo wyborcze, zdecydowanie najczęściej będą wspierać partie przynajmniej częściowo konserwatywne, a na pewno chcące za takie uchodzić.
W ocenie specjalistów preferencje partyjne ludzi młodych wskazują na ich pokoleniową odrębność i inny ogląd politycznej rzeczywistości niż wśród dorosłych. Uderzający jest krytyczny stosunek do partii rządzących – zarówno PO, jak i PSL ma wśród nich zdecydowanie mniej zwolenników niż wśród osób uprawnionych do głosowania.
– Na ten krytycyzm wpływ ma oczywiście głównie sytuacja na rynku pracy. Dodatkowo młodzi mają większą skłonność do niezgadzania się z każdą aktualną władzą, kontestowania jej zapowiedzi i deprecjonowania ewentualnych osiągnięć. Tym bardziej że widać, co władza mówi, a co robi. Często między deklaracjami i działaniami jest przepaść, której młodzi nie zamierzają akceptować – tłumaczy dr Wojciech Jabłoński z UW.
Gdyby podział sceny politycznej miał zmierzać w kierunku wyznaczonym przez preferencje przyszłych młodych wyborców (co w perspektywie kilkunastu lat jest możliwe), to byłaby ona ostro i bardzo wyraziście podzielona. Mielibyśmy silne ugrupowanie konserwatywno-narodowe (PiS), bardziej znaczącą partię liberalno-konserwatywną (Nową Prawicę), słabe centrum oraz lewicę antyklerykalną i obyczajową spod znaku Janusza Palikota. Dzieje się tak dlatego, że zauważalnie obniża się poziom politycznego niezdecydowania osób w wieku 16–20 lat. Młodzi przestają być letni, stają się gorący, co oznacza, że legitymują się zdefiniowanymi poglądami politycznymi. Do tego ci, którzy potwierdzają większe niż przeciętne zainteresowanie wydarzeniami politycznymi, najczęściej określają swoją orientację jako prawicową. Jej najbardziej czytelnym uosobieniem są marsze niepodległości organizowane regularnie od kilku lat 11 listopada. A że w czasie tych imprez dochodzi często do wydarzeń, które wymykają się spod kontroli i organizatorów, i policji, to już inna sprawa. Niestety jak przewiduje prof. Adam Wielomski z uniwersytetu w Siedlcach, po prawej stronie młodej sceny politycznej czeka nas prawdopodobnie rozwój radykalnych postaw, wynikający z jednej strony z naturalnej bezkompromisowości młodych, z drugiej – otaczającej ich rzeczywistości, która z zieloną wyspą ma coraz mniej wspólnego. Zbiorowe manifestacje są ku temu idealną pożywką.

Kościół jako drogowskaz

Prof. Kazimierz Kik, politolog i wykładowca Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego Jana Kochanowskiego w Kielcach, często powtarza, że jego studenci w czasie wolnym chodzą na wolontariat do Kościoła. Czyli decydują się na podejmowanie działań, za które nie tylko nie otrzymują symbolicznego nawet wynagrodzenia, ale muszą poświęcać czas, który część ich kolegów spędza w zupełnie inny, bardzo rozrywkowy sposób. Zresztą nie tylko o wolontariat tu chodzi. Młodzi po wielu latach antykościelnego buntu tutaj szukają coraz częściej inspiracji, odpoczynku, nadziei na uzyskanie wewnętrznej pewności, że zrealizują plany, osiągną to, o czym marzą. To właśnie młodzi organizują specjalne dni rekolekcyjne w Lednicy, pielgrzymki do grobu św. Wojciecha, są najliczniejszą grupa na corocznych sierpniowych pielgrzymkach do Częstochowy. Skupiają się w katolickich wspólnotach – Neokatechumenacie, ruchach oazowych, Odnowie w Duchu Świętym.
Jak podaje pismo „Wychowawca. Miesięcznik nauczycieli i wychowawców katolickich”, około 65 proc. polskiej młodzieży deklaruje się jako wierzący. 11 proc. uznaje się nawet za wierzących głęboko. Za niewierzących – jedynie 4 proc. Dodatkowo Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego szacuje, że o ile liczba osób regularnie biorących udział w nabożeństwach religijnych utrzymuje się na mniej więcej stałym poziomie od początku lat 90. (momentami spada, momentami się zwiększa), o tyle rośnie liczba wiernych, którzy regularnie przystępują do komunii. W 1991 r. ich odsetek w odniesieniu do wiernych, którzy powinni uczestniczyć w mszach, wynosił 11 proc., w 2010 r. (ostatnie dostępne dane) osiągnął już poziom ponad 16 proc., a więc zwiększył się o połowę.
Przywiązanie Polaków do Kościoła i wiary, przynajmniej to deklarowane, jest obecnie na poziomie, jakiego nie osiągało nawet w czasach PRL, kiedy polski Kościół inaczej niż dzisiaj definiował swoje zadania i role. Wtedy był raczej ostoją polskości i wsparciem dla setek tysięcy z nas, szczególnie zaangażowanych po stronie opozycji. Dzisiaj stara się być raczej drogowskazem moralnym. Wychodzi mu to jednak różnie, bo często potrzebne i szlachetne wysiłki niwelują skandale i afery związane z obyczajami panującymi w seminariach i na plebaniach, doniesienia o rozwiązłości księży, a także ordynarne przestępstwa pedofilskie.
Mimo to dziewięciu na dziesięciu badanych stanowią zdeklarowani katolicy, 92 proc. uznaje siebie za osoby wierzące, a ponad połowa regularnie (przynajmniej raz w tygodniu) praktykuje religijnie. Wielu wiąże się ze swoimi parafiami na tyle silnie, że korzysta z licznych parafialnych inicjatyw.
W organizowanych przez lokalny Kościół pielgrzymkach do miejsc kultu religijnego w kraju i za granicą bierze udział ponad 30 proc. Część rodzin uczestniczy w imprezach kulturalnych (15 proc.) oraz sportowo-turystycznych (11 proc.). 8 proc. Polaków wysyła swoje dzieci na wakacje organizowane przez parafię.

Katolik z Facebooka

Opieranie światopoglądu na konserwatywnych wartościach przybiera jednak często bardziej nowoczesne formy, niż sugerowałby to stosunek do esencji tradycjonalizmu, jakim wciąż jest w Polsce Kościół. Mowa o social mediach, szczególnie Facebooku. Profile takie jak „Nie zdejmę krzyża”, „Pitu pitu”, „Młodzi, wykształceni z wielkich ośrodków”, „Popieranie PO świadczy o brakach w samodzielnym rozumowaniu”, „Ministerstwo prawdy” „Konserwatyzm”, „Kontrrewolucja” dobitnie podkreślają swoje prawicowe sympatie. Do tego zwykle objawiają się one raczej światopoglądowo niż politycznie. Na ideologicznie im podobnym można znaleźć dowcipy niepoprawne politycznie, w bezpardonowy sposób obalające, jak piszą autorzy, „salonową” wizję świata. Zadaniem zarządzających konserwatywnymi profilami jest budowanie równowagi między różnymi światopoglądami, także poprzez promowanie tego, co ich zdaniem dobre, bo tradycyjne, zaściankowe, ogólnie niemodne, typowo polskie. Czyli dla mainstreamu obciachowe.
– Zgoda na wizję świata, w którym wszystko jest piękne, kupa pachnie fiołkami, ludzie kochają się i są dla siebie mili, wszyscy są uśmiechnięci, prezentując wybielone zęby, a homoseksualiści adoptują dzieci i odrabiają z nimi matematykę, jest dla nas nie do przyjęcia – tłumaczy Badyl, aktywny komentator jednego z prawicowych profilów internetowych krytykujących wszelkie mniejszości i wyśmiewających lewicowe poglądy społeczno-polityczne.
W konserwatyzm dzisiaj można się nawet ubrać. Firma Red is Bad oferuje na swojej stronie odzież promującą idee antykomunistyczne. Właściciele piszą o sobie tak: „Znamy się jeszcze z liceum. Były to czasy referendum akcesyjnego Polski do UE. Już wtedy szliśmy pod prąd... Jako jedyni w klasie byliśmy przeciwko wejściu Polski do Unii. Po liceum nasze drogi się rozeszły, by w roku 2012 znowu się skrzyżować. Byliśmy już w pełni ukształtowani oraz świadomi i to, co kiedyś instynktownie mówiło nam, by iść pod prąd i myśleć samodzielnie, teraz stało się główną dewizą. To właśnie wtedy powstał pomysł na Red is Bad – pomysł dwóch kumpli z liceum. Marka i wszystko, co będzie się wokół niej działo, jest naturalnym wyrażeniem tego, jak myślimy i co chcemy przekazać – bez żadnych kalkulacji czy kompromisów. Lewicowa propaganda sączy się z każdego głośnika i monitora. Poziom zakłamania elit rządzących i salonowych dziennikarzy już dawno przekroczył granice absurdu. Wolnościowe i prawicowe poglądy są wyszydzane i tępione w sposób, który nie pozostawia wątpliwości.
Gdzieniegdzie widać już jednak zaczyn pozytywnych zmian.
Widzimy, że coraz więcej osób otwiera oczy, i wierzymy, że prawdziwa zmiana jest możliwa. W obliczu rozpadu Unii Europejskiej i bankructwa lewicowej idei państwa pojawia się szansa. Postanowiliśmy wesprzeć ten pozytywny trend. Niemodne i tępione przez media poglądy – to nasze poglądy. Powiedz NIE czerwonej propagandzie”.
„Nie” zaczyna dzisiaj mówić coraz więcej młodych ludzi.
ikona lupy />
marek lapis/forum(2) / Dziennik Gazeta Prawna