Wszystko utknęło w absolutnie martwym punkcie, rynek czeka na czwartek, może nawet ważniejszy będzie piątek. W czwartek Stanom Zjednoczonym skończą się pieniądze, natomiast w piątek może znów być „dzień po, noc przed”. Nie sądzę, by ktokolwiek przewidywał, że sprawy w USA zajdą aż tak daleko. Przecież mieliśmy podobny popłoch w sierpniu 2011 r. i wydaje się, że uniknęliśmy całego zamieszania dość łatwo. Jednak w tym przypadku sytuacja zdaje się zdecydowanie bardziej złowroga (a zazwyczaj nie jestem skłonny, by siać panikę), zwłaszcza, że czas ciągle ucieka.
W rezultacie rynki utknęły między młotem a kowadłem, a zazwyczaj gdy ma się wątpliwości, najbezpieczniejszym posunięciem jest nie robić nic. I tego właśnie jesteśmy świadkami. Oczywiście na rynkach rozbrzmiewają różne krótkotrwałe grzmoty, może najbardziej odczuwalne na rynkach akcji, gdzie w zeszłym tygodniu indeks SPX odnotował krótką zwyżkę na fali ulgi, że jest nadzieja na osiągnięcie porozumienia w sprawie zadłużenia USA. Jednak impet tego ruchu osłabł, a porozumienia nie osiągnięto, więc wszystko wróciło do punktu wyjścia i zasadniczo tam pozostało. Biorąc pod uwagę, że zamknięcie administracji amerykańskiej oznacza brak publikacji danych, w tej chwili wiemy jeszcze mniej, niż przedtem.

Trudno mi zaoferować coś bardziej konkretnego, niż to, co napisałem powyżej. Rynek naprawdę stał się demoralizujący, okazji transakcyjnych jest mało i pojawiają się bardzo rzadko. Wracam więc do swojej jaskini, by studiować wykresy i herbaciane fusy, życząc wszystkim powodzenia.

Kaski włóż…