Narastają obawy przed deflacją w strefie euro, a strach potęguje przykład Japonii, która zmagała się z nią przez kilkanaście lat. Deflacja występuje jednak w nielicznych krajach i nic nie wskazuje na to, by miała stanowić zagrożenie na większą skalę. Groźna może być natomiast walka z nią.

Inflacja, czyli mniej lub bardziej dynamiczny wzrost cen, to stan uznawany za normalny. Wszyscy, zarówno konsumenci, jak i przedsiębiorcy i inwestorzy, są do niej przyzwyczajeni i potrafią sobie z nią radzić, o ile nie wymyka się ona spod kontroli. Na straży przed zbyt wysoką inflacją stoją banki centralne. Dla większości z nich kontrola procesów inflacyjnych jest głównym statutowym zadaniem, a wynikająca z tego dbałość, by tempo wzrostu cen mieściło się w określonych granicach, określane jest jako cel inflacyjny.

Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, głównym zmartwieniem banków centralnych było zbyt wysokie tempo wzrostu cen. Nie cofając się do bardziej zamierzchłej historii, wystarczy przypomnieć, że na początku lat 80-tych ubiegłego wielu inflacja w Stanach Zjednoczonych przekraczała 10 proc., a w Niemczech sięgała 8 proc. W szczytowym okresie boomu gospodarczego i apogeum narastania baniek spekulacyjnych, głównie na rynku nieruchomości, tempo wzrostu cen wynosiło 4-5 proc., jedynie sporadycznie przekraczając górną granicę tego przedziału. Nic więc dziwnego, że widząc spadek dynamiki inflacji do poziomu poniżej 1 proc., europejscy ekonomiści i politycy zaczynają coraz głośniej domagać się od Europejskiego Banku Centralnego bardziej stanowczych działań, mających zapobiec niebezpieczeństwu scenariusza japońskiego. Kraj Kwitnącej Wiśni w deflacyjną pułapkę wpadł właśnie na początku lat 80-tych, zbyt intensywnie broniąc się przed inflacją, która wówczas wynosiła tyle samo, co w Niemczech.

>>> Czytaj też: Deflacja - śmiertelne niebezpieczeństwo dla strefy euro. Recesja może powrócić

Japonia jednak jest niemal absolutnym wyjątkiem, na deflacyjnej mapie świata. Podobne zjawiska w innych krajach pojawiają się niezwykle rzadko i nie trwają dłużej niż kilka miesięcy. Stany Zjednoczone deflacji doświadczały jedynie od marca do października 2009 r., a więc w czasie największego nasilenia kryzysu finansowego i recesji. Podobnie było w strefie euro, a w Niemczech spadek cen zanotowano jedynie w lipcu i wrześniu 2009 r. Deflacja jest więc zjawiskiem niezwykle rzadkim i kojarzonym z wielkim kryzysem oraz nieznanym, a przez to budzącym obawy większe, niż dobrze rozpoznana inflacja. Deflacja jest też rzadkością z punktu widzenia obszaru jej występowania. Obecnie spadek indeksu cen obserwowany jest jedynie w Grecji i Szwecji. Inflacja mniejsza niż 0,5 proc. ma miejsce w Szwajcarii, Portugalii, Hiszpanii, Irlandii i Czechach. Jeśli ze względu na specyfikę, wyłączymy z tego grona Szwecję i Szwajcarię, okaże się, że deflacja trawi kraje południa Europy, najbardziej dotknięte kryzysem. W Niemczech tempo wzrostu cen od dwunastu miesięcy trzyma się bezpiecznym w przedziale 1,2-1,9 proc., choć ostatnio bliższe jest dolnej granicy. W Stanach Zjednoczonych sięga 1,2-1,5 proc. W Japonii w grudniu 2013 r. stopa inflacji wyniosła 1,6 proc. i była najwyższa od jesieni 2008 r. Co więcej, w tym mateczniku deflacji ceny rosną nieustannie już od ośmiu miesięcy, choć wciąż trudno przesądzić, że ta tendencja utrzyma się na stałe. Jedynym obszarem, na którym widać pewne zagrożenie deflacją jest strefa euro, gdzie jednak wskaźnik zaniżany jest przez wspomniane kraje grupy PIIGS, wspomagane ostatnio przez Francję, gdzie w styczniu 2014 r. inflacja spadła do 0,7 proc. W efekcie tempo wzrostu cen w eurolandzie od października 2013 r. pozostaje na poziomie poniżej 1 proc. (w styczniu 2014 r. wyniosło 0,7 proc.).

Reklama

Europejski Bank Centralny stoi więc przed dylematem, czy dostosować swoją politykę do zaniżających średnią słabeuszy, czy postępować ostrożnie, biorąc pod uwagę sytuację choćby Niemiec, czy pozostającej co prawda poza strefą euro, ale będącej w Unii Europejskiej Wielkiej Brytanii, gdzie inflacja sięga 2,2 proc. Ostrożność jest wskazana tym bardziej, że procesom inflacyjnym powoli zacznie sprzyjać ożywienie gospodarcze. EBC ma także z pewnością świadomość, że drugi japoński cud gospodarczy, czyli poskromienie deflacji, okupiony został wywindowaniem do niebezpiecznego poziomu długu publicznego, przekraczającego 200 proc. PKB. Na to zaś strefa euro nie może sobie pozwolić. Wydaje się też, że ewentualna deflacja nie jest problemem samym w sobie, lecz jedynie objawem choroby, trawiącej gospodarki części państw europejskich. A leczenie objawowe rzadko bywa trwale skuteczne.

>>> Polecamy: Dyskretny boom gospodarki Niemiec: jest znacznie lepiej, niż myślimy