Czyta pan?
Czytam. (śmiech) Jestem dyrektorem takiej huty, w której czytanie jest ważną częścią procesu wytopu surówki. (Sławiński kieruje Instytutem Ekonomicznym NBP. Na podstawie przygotowywanych przez instytut analiz decyzje dotyczące polityki monetarnej podejmują członkowie Rady Polityki Pieniężnej – red.).
I co czyta dyrektor huty?
Mam tu listę ciekawych książek. Proszę spojrzeć.
Reklama
O, widzę pośród nich nową książkę Jeffreya Sachsa, pomysłodawcy polskiej terapii szokowej.
Pomysłodawcą bym go nie nazwał, on raczej jeździł po świecie i przekonywał, że Polska ma program stabilizacyjny, który przyniesie sukces. Bo Sachs szybko zorientował się, że zespół Leszka Balcerowicza przygotował dobry plan.

>>> Inwestycje zagraniczne mogą szkodzić. Ciemna strona obcego kapitału

O rolę Sachsa w 1989 r. długo można się spierać. Ale ja chciałem zapytać o coś innego. Jak się czyta jego ostatnie wystąpienia, można odnieść wrażenie, że zupełnie zmienił front. I z ojca chrzestnego twardej terapii szokowej stał się zwolennikiem ulepszania kapitalizmu, walki z biedą i wykluczeniem. Czy widać to w książce „The Price of Civilisation” (Cena cywilizacji)?
Jej tytuł dobrze oddaje to, o co Sachsowi chodzi. Przekonanie, że jak się chce żyć w cywilizowanych warunkach, trzeba płacić podatki. Żeby było z czego finansować kulturę, oświatę i badania naukowe.
No proszę...
Bo jest tak, jak pisze w jeszcze nowszej książce „The Entrepreneurial State” (Państwo przedsiębiorcze) Mariana Mazzucato z Uniwersytetu w Sussex. Jeśli chcemy, by gospodarka była innowacyjna, trzeba finansować badania i rozwój z pieniędzy publicznych. Badania trwają długo i nie dają gwarancji sukcesu. Na tym etapie żaden prywatny inwestor nie wejdzie do gry. Dopiero gdy wynalazek już się pojawi, a wraz z nim perspektywy na jego wdrożenie, zjawiają się fundusze venture capital. O podobnych rzeczach bardzo przekonująco opowiada też William Janeway w „Doing Capitalism in the Innovation Economy”. A on wie, o czym pisze, bo najpierw pracował na uczelni, potem 40 lat w funduszach vc, by teraz ponownie wrócić na uniwersytet. On stale powtarza przy różnych okazjach, że 80 proc. funduszy vc działa w tych dziedzinach, gdzie wcześniej największe były nakłady na badania i rozwój dokonane przez państwo. A więc w informatyce i biotechnologii.
Przepraszam, że ja tak obsesyjnie wracam do tego Sachsa. Ale słucham i wierzyć mi się nie chce. Bo u nas on był patronem tych wszystkich, którzy mówili: przepędzić państwo z gospodarki!
Nie znam Jeffreya Sachsa osobiście. Nie wiem dokładnie, co spowodowało ewolucję jego poglądów, ale gdy czytałem jego książkę „The Price of Civilisation”, miałem wrażenie, że jest za tym autentyczna chęć działania pro publico bono. Jest w niej między innymi zaniepokojenie zmianami, jakie zachodzą w strukturze amerykańskiego społeczeństwa. Jeszcze w latach 60. było ono nieomal w całości jedną wielką klasą średnią. To byli ludzie ekonomicznie niezależni, nie było dużych grup społecznych, które byłyby zależne od pomocy państwa. A koszty studiowania na uniwersytetach, a więc podstawowa droga społecznego awansu, były o niebo niższe niż obecnie. Dziś obraz się zmienił. Drabiny awansu są drogie i coraz trudniej z nich skorzystać. Deindustrializacja spowodowała, że dobrze płatnych i wymagających wysokich kwalifikacji miejsc pracy jest relatywnie coraz mniej. Sachs to widzi i tym się martwi.
A więc jednak ewolucja poglądów?
Raczej trzeźwa ocena tego, że są dziedziny, w których państwo jest niezbędne, jak w przypadku nakładów na badania i rozwój. Poza tym Sachs widzi, że rynek pojawił się tam, gdzie go wcześniej nie było, a to niekoniecznie musi być zawsze dobre.

>>> Polscy uczniowie dokonali niesamowitych postępów. Polska szkoła jest po prostu lepsza? Czytaj więcej

Andrzej Sławiński szef Instytutu Ekonomicznego Narodowego Banku Polskiego, w latach 2004–2010 członek Rady Polityki Pieniężnej, wykłada w Szkole Głównej Handlowej