Przy wielu wątpliwościach najbardziej newralgicznym punktem tego programu jest założenie, że 252 mld euro wyłożą prywatni inwestorzy.

- Mam wizję dzieci w Tesalonikach, wchodzących do nowej klasy zapełnionej komputerami, mam wizję francuskich mieszkańców przedmieść, którzy mogą naładować swoje elektryczne samochody przy autostradzie w taki sposób w jaki dziś tankują benzynę – mówił Juncker i dodawał, że plan jest przełomowy i oferuje „nadzieję milionom Europejczyków rozczarowanych po latach stagnacji”.

Ta dawka patosu – duża nawet jak na standardy eurokratów – miała chyba przykryć przeciętność całego przedsięwzięcia.

Owszem, mowa o 315 mld euro w ciągu trzech lat, a więc tylko niewiele mniejszej kwocie niż 366 mld euro na politykę spójności w całym budżecie UE 2014-2020, ale to kwota tylko teoretyczna. Tak naprawdę Juncker wyłożył na stół 8 mld euro. 8 mld euro gotówki odpowiada 16 mld euro gwarancji, do tego 5 mld euro dokłada Europejski Bank Inwestycyjny. Razem to 21 mld euro, które stanowią kapitał Europejskiego Funduszu Inwestycji Strategicznych (EFSI) – nowej instytucji, która ma ową kwotę zlewarować nawet 15-krotnie.

Reklama

W efekcie z 16 mld euro z budżetu UE do dyspozycji ma być 240 mld euro na długoterminowe inwestycje, a z 5 mld euro EBI powstać ma nawet 75 mld euro do wykorzystania na projekty małych i średnich firm. Razem to 315 mld euro. Maksymalnie i w najlepszym wypadku. Europejski Bank Inwestycyjny ma finansować najbardziej ryzykowne projekty, a prywatni inwestorzy wyłożyć, bagatela, 252 mld euro.

>>> Czytaj też: Tania ropa może zatopić Rosję. Kreml stracił już 100 mld dol.