Znaczna większość samorządów traktuje ten rok jako czas oddechu – gromadzone są środki na wkład własny, poprawiane są wskaźniki finansowe i opracowywane strategie. Kwota zadłużenia – choć nieznacznie, ale jednak – spadła już w ubiegłym roku – do 71,63 mld zł z 72,11 mld zł w 2014 r. Stało się to pierwszy raz od co najmniej dekady. Trzeba się jednak liczyć z tym, że obecne programowanie w końcu ruszy z kopyta, a kto nie będzie gotowy na współfinansowanie projektów, straci niepowtarzalną szansę, gdyż to będą ostatnie tak duże pieniądze dla Polski.

Elastyczność i limity

Zaciąganie kredytów pod wkład własny jednak coraz rzadziej jest oczywistością. Samorządowcy znaleźli alternatywę. – Ostatnimi laty preferujemy obligacje niż kredyty – przyznaje Bartłomiej Bartczak, burmistrz Gubina, położonego niedaleko granicy z Niemcami. Jego zdaniem główną zaletą obligacji komunalnych jest ich elastyczność. – Gdy bierze się kredyt inwestycyjny, pieniądze muszą być przeznaczone na konkretne inwestycje. Przy obligacjach to od naszej woli zależy, co zrobimy z pozyskanymi środkami – tłumaczy burmistrz. W ostatnim czasie miasto emitowało obligacje na potrzeby restrukturyzacji zadłużenia. Z kolei ok. 2010 r. miasto pozyskało tą drogą 13-14 mln zł potrzebnych na inwestycje.

Ale to, co kusi samorządowców w obligacjach (w przeciwieństwie do zwyczajnych kredytów), to nie tylko ich elastyczność, lecz także możliwość radzenia sobie w ten sposób z art. 243 ustawy o finansach publicznych, który nakłada na samorządy sztywne reguły zadłużeniowe, a przede wszystkim – wskazuje, ile długów samorządy mogą zaciągnąć oraz jaką kwotę rocznie przeznaczyć na ich spłacanie.

Reklama

Wbrew obiegowym opiniom, obligacje komunalne nie są wyłączone spod reżimu art. 243. Jak tłumaczy nam prezes zarządu Aesco Group Mariusz Gołaszewski, mogą one zniwelować jego negatywne skutki. – Przy obligacjach pierwsze serie mogą zacząć się spłacać dopiero za kilka lat, gdy stare długi przestaną samorządowi ciążyć. Banki zgadzają się na to, skupując obligacje samorządowe. Gmina może ustanowić karencję, nawet 10-letnią, i dopiero od tego momentu zacząć spłatę obligacji. Dlatego są one dużo bardziej elastyczne w świetle limitów zadłużeniowych – zwraca uwagę prezes Gołaszewski.

Jest furtka

Art. 243 nie dotyczy specyficznych obligacji przychodowych. W ich przypadku odpowiedzialność emitenta jest ograniczona do wysokości przychodów z wybranego przez gminę przedsięwzięcia. Przykładowo, źródłem spłaty mogą być np. wpływy z biletów komunikacji miejskiej (bank zajmuje przyszłe przychody z tego tytułu), taryfy wodno-kanalizacyjnej czy czynszów z mieszkań komunalnych. Ale ten rodzaj obligacji zaczyna budzić coraz większe kontrowersje. – Teoretycznie przy obligacjach przychodowych gmina nie powinna dotykać dochodów, które stanowią zabezpieczenie spłaty zadłużenia. Ale praktyka wygląda różnie. Przykładowo Lublin zaproponował, że wyemituje obligacje przychodowe, ale w uchwale zaznaczono, że jeśli nie będzie dostatecznie dużych przychodów, to miasto sfinansuje wykup tych obligacji z części swoich dochodów. Stanowi to twórcze rozwinięcie idei obligacji przychodowych, ale okazuje się, że jest zgodne z prawem – opowiada Mariusz Gołaszewski. Kolejny przykład: według ustawy gmina może zabezpieczyć obligacje – przykładowo – przychodami z czynszów, a za pieniądze z ich sprzedaży wybudować drogę.

Chętnych przybywa

Szacuje się, że rocznie między 200 a 300 samorządów emituje papiery dłużne. Z danych agencji Fitch wynika, że w I kwartale 2016 roku wartość rynku obligacji komunalnych osiągnęła 19,89 mld zł. To oznacza, że w ujęciu rocznym nastąpił 4-proc. przyrost tego segmentu. Wśród samorządów, które w I kwartale tego roku wyemitowały obligacje na łączna kwotę 18,7 mln, są: Aleksandrów Łódzki, Czernikowo, Grudusk, Kobyłka, Mińsk Mazowiecki (miasto), Oława (powiat) oraz Z˙arów. Udział obligacji komunalnych w całym rynku nieskarbowych papierów dłużnych wyniósł 13,57 proc.

ikona lupy />