Islamscy terroryści zmienili taktykę we Francji. Bo duże akcje o wiele łatwiej policji udaremnić.
Paryż. 13 maja, wieczór. Turyści i mieszkańcy francuskiej stolicy spędzają czas niedaleko XIX-wiecznej Opéra Garnier, przechadzają się po ulicach i przesiadują w restauracjach. Centrum miasta tętni życiem nawet po północy. Uliczny gwar przerywają krzyki. Właściciele restauracji pospiesznie opuszczają rolety, klienci padają na ziemię. Ktoś mówi, że widział zakrwawioną kobietę, ktoś inny – że zranionego mężczyznę trzymającego się za brzuch. Tak wyglądał ostatni atak terrorystyczny w Paryżu według relacji 18 świadków.
Policja pojawia się po czterech minutach. Po kolejnych pięciu padają strzały. Jedna z kul zabija Hassana Azimowa, 21-letniego zamachowca, urodzonego niedaleko Groznego, stolicy Czeczenii. Naturalizowany w 2010 r. Azimow przed zabiciem 29-letniego przechodnia krzyczał „Allahu Akbar”. Wiadomo, że na miejsce zbrodni przyjechał metrem. Świadkowie opowiadają, że się zataczał, będąc najprawdopodobniej pod wpływem środków odurzających. Do zamachu użył kuchennego noża. Ranił jeszcze cztery przypadkowe osoby. Na ulicy wciąż widać ślady krwi, w miejscu, gdzie zginął mężczyzna, ludzie składają kwiaty.
Pół godziny po północy, w niedzielę 14 maja, odpowiedzialność za atak wzięło na siebie ISIS: „Autor zamachu jest żołnierzem Państwa Islamskiego. Operacja miała na celu międzynarodową koalicję państw akcji antydżihadistowskiej w Iraku i Syrii” – podała związana z ISIS strona internetowa Amaq.
– Mamy do czynienia z tzw. wojną asymetryczną. Z jednej strony jesteśmy my, nasze siły działają zgodnie z prawem, z drugiej są terroryści, którzy mają mniej środków, lecz całkowitą swobodę działania. Państwo Islamskie postawiło na osoby zradykalizowane, którymi nie interesują się jeszcze służby specjalne. Przyszli zamachowcy często nie mają fizycznego kontaktu ze zleceniodawcami ataków. Komunikują się na odległość. To samotne wilki – mówi DGP gen. Jean-Claude Allard, ekspert ds. bezpieczeństwa i zarządzania sytuacjami kryzysowymi.
Reklama
W ciągu pięciu lat we Francji odnotowano aż 80 prób dokonania zamachów, a 17 z nich doszło do skutku – zginęło ponad 250 osób. Najczęściej terroryści działają według schematu Azimowa, czyli bez użycia wyrafinowanych metod i kosztownej broni. Ta strategia jest określana przez zachodnich ekspertów jako „low cost”, czyli bez ponoszenia większych nakładów finansowych. Jej „zaletami są łatwość przygotowania i mała szansa wykrycia planów. Wcześniej używała jej Al-Kaida – została rozpowszechniona w 2004 r. przez Abu Musabę al-Suriego, który nazwał ją „strategią tysiąca ukłuć”. Syryjczyk zaproponował, by dżihad kontynuowała już nie organizacja, ale rozproszeni po całym świecie bojownicy. Syryjczyk Abu Muhammad al-Adnani (zabity w 2016 r.), nazywający się ministrem wojny Państwa Islamskiego, wyjaśniał, że chodzi o eksport terroru do europejskich stolic. W 2014 r. opublikował w sieci przesłanie: „Jeśli możesz zabić niewiernego, w szczególności obrzydliwych i brudnych Francuzów, lub każdego innego obywatela koalicji państw zwalczających Państwo Islamskie, powierz swoje życie Allahowi i zabijaj jakąkolwiek metodą. Jeśli nie możesz odpalić bomby lub wystrzelić kuli, rozbij czaszkę niewiernego kamieniem, zakłuj go nożem, rozjedź samochodem, zrzuć ze skały, uduś go lub otruj”.

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP.

>>> Polecamy: Rozwiązanie geopolitycznej układanki leży w rękach sojuszników USA [OPINIA]