Cztery lata temu opozycja nie była w stanie przeprowadzić głębokiej pracy analitycznej, która dałaby jej materiał na przyszłość. Zamiana Ewy Kopacz na Grzegorza Schetynę oraz okazjonalne odwoływanie się do „programu profesora Rzońcy” miały wystarczyć jako namiastka pracy intelektualnej. Rządy PiS analizowano natomiast językiem „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka”, czyli urażonych elit. Nie przez przypadek tak często oba te pisma dawały, nieraz na pierwszej stronie, wywiady na tematy polityczne z ludźmi kultury. W zrozumieniu tego, co się stało, te potoki obrażonej godności i antypisowskiego rasizmu w niczym nie pomagały, świetnie natomiast kumulowały zdrowe i niezdrowe emocje. Przywództwo PO oraz większość przywództwa Nowoczesnej poprzestało na streszczaniu tego, co mówili aktorzy, plastycy i reżyserzy, streszczający z kolei to, co zrozumieli z „Gazety Wyborczej”. Na koniec pozostało zatem, jak w spocie przedwyborczym, łajać PiS, że realizował program, którym PO się brzydzi, ale… zrealizował za mało, bo KO zrealizuje go lepiej, głębiej, szybciej... Lider Lewicy przyznał zaś wprost: „Lewica to państwo dobrobytu [czytaj: rządy PiS] bez PiS-u”.
U źródeł intelektualnej miałkości działań PO leżało przekonanie, że rządy PiS są stanem przejściowym. Liczono, że formacja z Kaczyńskim i Macierewiczem na czele, wspomagana takimi tuzami myśli jak Karol Karski, Marek Suski i Marek Kuchciński, musi się szybko potknąć o własne nogi. Innymi słowy – wariacki i budzący panikę moralną PiS wystarczy, aby PiS pokonać. Wybory sprzed kilku dni objawiły jednak trzy fakty. 1. PiS nie jest formacją tymczasową. 2. Naród bardziej docenia PiS-owskie działania socjalne, niż brzydzi się idiotyzmami w wykonaniu „patriotycznej prawicy”. 3. Przeciwstawianie się PiS-owcom za pomocą języka godności i wykluczania przynosi ograniczony efekt.
Nie jest możliwe wygrywanie wyborów bez marketingu i bez polaryzacji – zrośniętej przecież z językiem emocjonalnym i płytkim. W warunkach Polski po 30 latach od obalenia komuny nie jest też jednak możliwe wygranie wyborów bez twardego gruntu założeń ideowych, dopiero następnie przetłumaczonych na język spójnego przekazu marketingowego. Inaczej pozostaje wierzyć, że Jarosław Kaczyński sam rozwali PiS z niewiadomych powodów. ©℗