Rynek nic sobie nie robi z kolejnych zapewnień o mocnych fundamentach polskiej gospodarki, bo inwestorzy nie podejmują decyzji na podstawie danych makro. Według dilerów walutowych za spadek wartości złotego z ubiegłego tygodnia odpowiadają inwestorzy, którzy rozliczają właśnie zawierane wcześniej opcje walutowe. Złoty tracił, bo im słabsza nasza waluta, tym zyski zagranicznych banków większe.
- Pod koniec roku następuje rozliczanie pewnych transakcji. Po rynku krążyły plotki, że spadek kursu był wywołany właśnie tym, a teraz, gdy większość tych transakcji została rozliczona, następuje uspokojenie - mówi Robert Kęsicki, diler z KredytBanku.
- Rozliczenie opcji mogło być jednym z powodów. Drugi to sprzedaż znacznego pakietu akcji Polkomtela za około 700 mln euro przez inwestora zagranicznego. Na płytkim rynku to jest kwota, która może istotnie wpłynąć na kurs - dodaje Mikołaj Kusiakowski, analityk TMS Brokers.
Największy jednodniowy spadek złoty zanotował 17 grudnia, czyli w dniu, kiedy szef NBP Sławomir Skrzypek nie wykluczył przeprowadzenia interwencji walutowej, gdyby zaszła taka potrzeba.
Reklama
- Wiadomość z NBP raczej nie wstrząsnęła rynkiem. Złoty jeszcze bardziej się osłabił, co tylko pokazuje nieskuteczność tej próby - mówi Mikołaj Kusiakowski.
Od początku grudnia złoty stracił wobec euro prawie 35 groszy, czyli około 10 proc. wartości. Ekonomiści, z którymi rozmawiała GP, wskazują, że samo osłabienie nie jest problemem, tylko tempo, w jakim się to dokonało, i rozchwianie notowań. To nie wróży dobrze złotemu w systemie ERM2, do którego nasza waluta ma trafić najprawdopodobniej w pierwszej połowie przyszłego roku.
ERM2 to przedsionek, w którym waluty krajowe muszą się znaleźć przed zamianą na euro. Jego głównym zadaniem jest sprawdzenie, czy waluta jest stabilna. W przypadku złotego jego kurs najprawdopodobniej nie będzie mógł przez 2 lata odchylić się od wcześniej ustalonego poziomu o plus/minus 15 proc.
- To, co się działo w grudniu, to poważny argument, by opóźnić wejście do ERM2. Jednak o ile wiem, rząd planuje zrobić to w połowie roku. Jaką będziemy mieli wtedy sytuację - tego nie wiemy. Wchodzenie do korytarza przy takich zawirowaniach byłoby niebezpieczne, ale niekoniecznie musi się to powtórzyć za kilka miesięcy - mówi Ryszard Petru, ekonomista SGH.
Według Marcina Piątkowskiego, ekonomisty z Akademii Leona Koźmińskiego, możemy zapomnieć o ERM2 w przyszłym roku.
- Nie wejdziemy do węża walutowego, bo czasy są niespokojne i zmienność kursu walutowego w przyszłym roku będzie bardzo duża. Trudno przewidzieć, czy w takich warunkach będziemy w stanie utrzymać złotego w dopuszczalnym paśmie wahań - mówi Piątkowski.
- Rząd się nie zdecyduje z jeszcze jednego powodu: w połowie roku najprawdopodobniej będzie musiał nowelizować budżet. Nie wyobrażam sobie, że zechce podejmować wtedy takie ryzyko, jak ERM2. To jest niemal pewne, tym bardziej że sam premier wielokrotnie podkreślał, że zarówno data wejścia do systemu, jak i data przyjęcia euro nie są dogmatami - dodaje.
Na ryzyko podejmowania interwencji w systemie ERM2 zwracał uwagę sam prezes Skrzypek, mówiąc, że byłyby one wówczas praktyką. Dilerzy walutowi dodają, że NBP być może musiałby je przeprowadzać, by utrzymać złotego w korytarzu. Bo w obronę złotego przy całkowicie uwolnionym kursie nikt nie wierzy.
- Gdybyśmy byli w ERM2, to interwencje byłyby prawdopodobne. Jednak teraz rynek chyba nie powinien brać ich pod uwagę - mówi Mikołaj Kusiakowski.
- Taka interwencja teraz byłaby skuteczna, ale na krótką metę. Na płytkim rynku mogłaby osłabić zapały do osłabiania złotego, ale w dłuższym terminie wrócilibyśmy do trendu spadkowego. W obecnej sytuacji kryzysowej nie ma argumentów, które wskazywałyby na trwałe umocnienie naszej waluty - dodaje Robert Kęsicki.
ikona lupy />
EURO (w zł) / DGP