Jednym z ciekawszych przykładów jest obecnie szwajcarski rynek nieruchomości. Popyt nakręcają tam rekordowo niskie stopy procentowe (-0,75%), stale rosnące płace, napływ imigrantów i zainteresowanie tym rynkiem inwestorów instytucjonalnych poszukujących wyższych stóp zwrotu.
Według specjalistów z banku UBS systematycznie publikujących tzw. UBS Swiss Real Estate Bubble Index, w IV kw. 2016 r. wskaźnik ten osiągnął 1,35 pkt. Pozostaje on wprawdzie jeszcze w strefie ryzyka, ale niewiele brakuje do przebicia poziomu 2 pkt., od którego w ich ocenie rozpoczyna się strefa bańki. Co gorsze jeden z subindeksów tego wskaźnika wszedł już w tę strefę. Mowa tu o indeksie cen domów zamieszkanych przez właścicieli, liczonym w relacji do wysokości rocznej opłaty za wynajem, który przekroczył dotąd najwyższy poziom z 1989 roku. A to właśnie w tamtym roku pękła bańka, której efektem był długotrwały (bo trwający do 2001 r.) trend spadkowy na rynku nieruchomości i wieloletni kryzys całej gospodarki.
Z każdym kolejnym skokowym wzrostem cen nieruchomości lista osób i instytucji przestrzegających przed formowaniem się bańki spekulacyjnej w naturalny sposób wydłuża się. Z drugiej strony pojawiają się jednak głosy wskazujące na różnice w obecnej sytuacji (chociażby wolniejszy wzrost produkcji budowlanej i bardziej rygorystyczna polityka kredytowa). Wskazywane są również przykłady rynków, chociażby w Norwegii i Szwecji, gdzie wzrost cen nieruchomości wydaje się nie mieć końca. Czas pokaże, która strona miała rację.
Przykładów krajów, w których na rynkach nieruchomości mogą obecnie tworzyć się bańki spekulacyjne jest oczywiście więcej. Szwajcarię warto bacznie obserwować jednak z tego powodu, iż SNB broniąc się przed dalszym dynamicznym wzrostem cen nieruchomości, może wycofać się z polityki ujemnych stóp procentowych. A to z kolei odczują nasi frankowicze.