Nie unikniemy w Polsce kryzysu, który jest wynikiem załamania gospodarki światowej po kredytowym krachu w USA i krajach zachodniej Europy. To były ostatnie dobre święta i Sylwester. Doświadczenia naszych partnerów dotkniętych już recesją dowodzą, że całkowicie zawiodła polityka monetarna i trzeba ratować konsumpcję i popyt poprzez bodźce fiskalne. Pomagać trzeba przede wszystkim bankom, które są kręgosłupem realnej gospodarki, oraz udzielać firmom ulg i gwarancji, ale tylko na ściśle określony czas – sugerują wybitni ekonomiści i praktycy zaproszeni do debaty nad tym, jak pokonać kryzys w Polsce.

Piotr Kuczyński, główny analityk Xelion Doradcy Finansowi

Zawiniły instrumenty pochodne z USA

Gdyby nie rynek instrumentów pochodnych w USA, to kryzys nie rozprzestrzeniłby się po całym świecie. Gdyby nie instrumenty, znane jako obligacje CDOs (collaterized debt obligations – obligacje zastawione kredytami, zwykle hipotecznymi – przyp. GP) – nie mielibyśmy do czynienia ze zjawiskiem zarażenia banków. W Ameryce wykorzystywano je w stopniu wręcz niebywałym. Rynek instrumentów pochodnych rozrasta się przy tym niezwykle szybko. W 2002 roku Warren Buffett twierdził, że ten rynek zniszczy kiedyś świat, a wtedy według szacunków Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) jego wartość wynosiła 116 bilionów dolarów. Po drugim kwartale tego roku BIS już oceniał rynek instrumentów pochodnych na 600 bilionów dolarów. To jest mniej więcej tyle, ile wynieść może globalne PKB w ciągu 10 lat, amerykańskie PKB w okresie 40 lat lub 1200 PKB Polski.

Reklama

Taki rynek może rzeczywiście zniszczyć świat. A trzeba pamiętać, że w grę wchodzą nie tylko obligacje CDO, lecz także szereg innych instrumentów. Ostatnio CDS (Credit Default Swap) po bankructwie amerykańskiego banku inwestycyjnego Lehman Brothers zdjęły z rynku 360 mld dolarów.

Winna jest też deregulacja

Moim zdaniem problem leży głębiej – w deregulacji, w zbyt dalekim zastosowaniu ideologii neoliberalnej. Do tego dochodzi zjawisko dążenia do natychmiastowej realizacji zysków, popychające zarządy różnych firm, nie tylko banków, do działań, których byliśmy świadkami. Jeśli chcemy zmierzyć się z kryzysem, trzeba dokonać wyboru: czy mamy sięgać do źródła, czy tylko usuwać skutki? W pierwszym przypadku należałoby coś zrobić z rynkiem instrumentów pochodnych. Na razie usuwamy tylko skutki i są to te wszystkie plany zalewania świata gotówką. Nawiasem mówiąc nie wiem, co potem z tą gotówką się stanie.

Polska nie uniknie kryzysu, ale nie wszyscy go doceniają

W Polsce na razie kryzysu nie ma, widać tylko jego początki. Mam jednak wrażenie, że rząd, i wielu ekonomistów, nie docenia skali tego kryzysu i tego, co nas może spotkać. Zgadzam się z panem Jankowiakiem, który apelował, żeby nie licytować się „w dół”, jeśli chodzi o prognozy PKB. Sam mówił o 3,1 proc. dość optymistycznie, jak wiemy BNP Paribas prognozuje 0,4 proc., JPMorgan – 1,5 proc., później mamy 2,1 proc. Goldman Sachsa i 2,8 proc. według OECD i cala galerię innych projekcji aż po rządowe 3,7 proc. Ministerstwo finansów niejako wylosowało taki numerek, a szef resortu już teraz mówi, że jest gotów do nowelizacji budżetu. Na pewno wszyscy się zgodzą, że założono za mały ubytek przychodów budżecie, rzędu 1,7 mld zł. Stanisław Gomułka podaje rząd 5-6 mld zł, a Mirosław Gronicki – nawet 30 mld zł. W efekcie rządowy pogram antykryzysowy szacowany na 91,3 mld zł, jest armatką wytoczoną przeciwko kryzysowi z mrugnięciem oka. Bo rząd mrugał okiem do ekonomistów i dziennikarzy: „tylko nie krytykujcie nas, bo przecież wiecie, że tak naprawdę tam są tylko 3 realne miliardy”.

Co zrobić - nie pchać się do ERM2

Co należałoby zrobić? Na pewno trzeba zapomnieć o wejściu do ERM2 w 2009 roku i odblokować w ten sposób Radę Polityki Pieniężnej, która pilnuje reguł konwergencji: stóp, inflacji. Trzeba przestać mówić o deficycie budżetowym, jak o świętej krowie. Komisja Europejska dopuszcza w tej chwili przekroczenie 3 proc. PKB, a my trzymamy się 1,4 proc. Za błąd uważam także wstrzymanie się z pomocą dla budownictwa mieszkaniowego. Niezbędna jest pomoc rządu z budżetu w projektach związanych Euro 2012, w przeciwnym razie trzeba zrezygnować z organizacji mistrzostw. Dalej, trzeba inaczej ułożyć sprawę gwarancji dla banków, bo warunki ustalone przez ministerstwo finansów albo są nie do spełnienia, albo banki nie będą chciały ich spełnić, bo który bank się przyzna, że nie jest dobrym bankiem. Należy także pomyśleć o sensownych ulgach inwestycyjnych.

Ryszard Petru, ekonomista, SGH

Najgorsze, niestety przed nami

Trzeba mieć świadomość, że najgorsze jest jeszcze przed nami. Ten kryzys ma trzy fale: pierwszą były USA, potem przyszła kolej na Europę Zachodnią, niedługo odczuje go także Europa Środkowa. Mówię odczuje, dlatego że w bankowości to już widać od dawna, czy w inwestycjach i branży deweloperskiej, ale w konsumpcji jeszcze nie. Polacy konsumują jak gdyby nic się nie stało, co więcej prawdopodobnie święta będą jednymi z lepszych w okresie ostatnich 20 lat pod względem wydatków, podobnie jak Sylwester.

Już jest wielka niepewność

Ale to był ostatni dobry Sylwester. Już słyszymy o tym, że pewne firmy wstrzymują zatrudnienie lub są przestoje, ale jeszcze nie ma zwolnień. To bowiem nie następuje od razu, dopiero w I kwartale przyszłego roku będziemy mieli pierwsze poważne redukcje zatrudnienia, swoistą korektę pomysłów na lata 2009 i 2010. Mam świadomość, że trudno mówić o kryzysie, gdy jeszcze się go nie odczuwa i wymagać od polityków, by robili rzeczy wyjątkowe. Skala niepewności jest olbrzymia, porównywalna chyba tylko z niepewnością, z jaką mieliśmy do czynienia na początku transformacji. Teraz naprawdę trudno ocenić, jaki będzie wzrost gospodarczy w Polsce, jak będzie wyglądał rynek pracy, jak Polacy zareagują na kryzys, stąd jest wielka rozbieżność prognoz i moda na pesymizm. Natomiast nikt z nas nie jest w stanie udowodnić, że minister finansów nie ma racji podając prognozę PKB 3,7 proc.. Możemy mówić raczej o prawdopodobieństwie tego, że wzrost ten będzie raczej niższy.

Jak sobie radzić? Zależy od kraju

Odpowiedź na pytanie, jak pomagać w kryzysie zależy od problemów w poszczególnych krajach. Gospodarki USA i Wielkiej Brytanii się kurczą, czyli wzrost jest ujemny a konsumpcja spada. Gospodarka niemiecka ma inny problem – tam siada eksport. Inaczej pomaga się gospodarce, w której siada eksport, a inaczej gospodarce, gdzie głównym czynnikiem ryzyka jest rynek nieruchomości, gdzie ludzie tracą pracę, nie mają za co konsumować, bo wcześniej konsumowali na kredyt. Na szczęście w Polsce kredyt nie był głównym źródłem konsumpcji i nadal nie jest. Popyt w Polsce jest finansowany z wynagrodzenia za pracę. To proste i konserwatywne, ale za to dzisiaj jest nagradzane. W Polsce na tle tego, co się dzieje na świecie, byliśmy bardzo zachowawczy, co wynikało z niedorozwoju polskiej gospodarki, ale u nas kredyt był tylko dodatkiem do konsumpcji, nie jej głównym elementem. Dlatego u nas muszą być zupełnie inne sposoby działania niż w USA czy Wielkiej Brytanii, a Niemcy uważają, że powinni postępować inaczej niż Brytyjczycy czy nawet Francuzi.

Rozbieżność podejścia jest olbrzymia. Przypomnę: Anglicy obniżają podatek VAT o 2,5 proc., rząd francuski chce dać daleko idące gwarancje wszystkim bankom, w Stanach Zjednoczonych mówią o impulsie fiskalnym po to, żeby zwiększyć popyt i ratować w ten sposób poszczególne koncerny. Natomiast Niemcy chcą dawać bardzo mało pieniędzy. Nasz plan rządowy jest najbliższy niemieckiemu podejściu. I co do kierunków, wydaje mi się to słuszne, bo u nas w Polsce nie widzę potrzeby nadzwyczajnych wydatków, czyli dodatkowego impulsu fiskalnego. Chociażby z tego powodu, że sami nie jesteśmy w stanie wydać impulsu fiskalnego, który posiadamy. Polska dostaje środki z Unii Europejskiej, ma budować drogi, lecz oto mamy opóźnienia w realizacji infrastruktury na kilkanaście miliardów.

W Polsce trzeba odblokować dwa kanały - administracyjny i bankowy

Nasz główny problem polega na tym, że mamy zatkane dwa kanały: administracyjny i bankowy. Pierwszy z naszej winy, czyli urzędników i administracji, w drugim to przyszło zewnątrz; banki wprowadziły limity dla siebie, wstrzymały inwestowanie całych branż. Rozwiązanie dylematu? Odblokowanie administracji wymaga dodatkowych pieniędzy. Natomiast dla banków istotne są gwarancje. Bez sektora bankowego trudno jest funkcjonować. Każde przedsiębiorstwo, które inwestowało, prócz swojej gotówki brało kredyt, nawet jeśli był on mały. Niestety teraz istnieje duże ryzyko, że branża deweloperska w ogóle nie otrzyma w przyszłym roku finansowania z banków. To oznacza wstrzymanie większości inwestycji, co wpłynie na ceny mieszkań, bo nie będzie nowej podaży mieszkań za jakiś czas. Całe obszary polskiej gospodarki, całe branże będą miały problem z finansowaniem. Deweloperzy mają tą wadę, że na nich sparzyli się Hiszpanie, Irlandczycy, Amerykanie i Anglicy. I to z central banków będą szły polecenia, aby wstrzymać kredyty.

Dlatego rząd powinien pomyśleć o wsparciu, poprzez gwarancje, dla sektorów, które będą miały wielkie problemy. Natomiast wsparcie dla banków powinno polegać na udzieleniu gwarancji poręczeń dla małych i średnich przedsiębiorstw tak, aby stały się dla banków bardziej wiarygodne. Plan rządowy jest dotychczas tylko planem, a u nas wykonanie planu jest zwykle inne od tego, co się chciało zrobić. Po pierwsze, gwarancje dla banków odbiegają od pierwotnych założeń. Po drugie – dotychczas minister finansów tak dawał gwarancje, żeby ich nie wykorzystać. W tym przypadku chodzi o to, żeby gwarancje były powszechne.

Nie ma co liczyć na produkcje i eksport. Ratujmy konsumpcję

Główne pytanie w przyszłym roku dotyczy konsumpcji. Osobiście położyłem już krzyżyk na produkcji przemysłowej, w znacznym stopniu też na eksporcie, bo tutaj nie mamy większego wpływu; gospodarka niemiecka zwolni, będzie mniej produkować, a nasz eksport spadnie. Kluczowe w tej sytuacji są inwestycje i ich przełożenie na konsumpcję. Jeśli inwestycje bardzo zwolnią, jeśli nie przyspieszymy inwestycji infrastrukturalnych, jeśli nie będzie poręczeń, to oznacza mniejsze zatrudnienie, co spowoduje, że mniej ludzi będzie miało pieniądze. Znaczne wyhamowanie konsumpcji jest równoznaczne ze spadkiem wzrostu gospodarczego poniżej 3 proc.

Maciej Krzak, szef zespołu makroekonomicznego CASE

Nie zapominajmy co mówił John Maynard Keynes

Mamy receptę, jak uporać się z kryzysem, bo od przeszło 70 lat – czasów Wielkiego Kryzysu – istnieje makroekonomia. Podwaliny jej stworzył John Maynard Keynes, którego nazwisko jest w Polsce niechętnie wymieniane. Ten kierunek nauki szybko się rozwijał, mamy noblistów w tej dziedzinie i bardzo dużo wiemy. Wiemy choćby to, jak pobudzać popyt w gospodarce a oprócz tego wiemy, że nie należy doprowadzać do wybuchu protekcjonizmu na międzynarodową skalę. Wiemy też, że konieczne są reformy regulacyjne, bo ten kryzys wziął się głównie stad, że nie było odpowiedniej regulacji segmentów rynku.

Kapitalizm brnie od kryzysu do kryzysu, inaczej nigdy nie będzie. Niech się nikt nie łudzi, że kryzysów da się uniknąć. Nawet jeśli teraz przeprowadzimy regulacje, za kilkadziesiąt lat – jestem o tym przekonany – podobny kryzys wystąpi dlatego, że rynki finansowe zawsze wyprzedzają swoją inżynierią to, co robią regulatorzy. Ci ostatni nie zajmują się wymyślaniem instrumentów, bo nie pracują na zysk, natomiast rynki finansowe kombinują jak mogą, żeby osiągnąć zyski. Instytucje finansowe są, zwyczajnie mówiąc, chciwe. Nazywamy to w teorii maksymalizacją zysku. Tak będzie zawsze, jest tylko kwestia skali. Na razie mamy potężny kryzys na tle przesadnej pogoni za zyskiem bez uwzględniania ryzyka w dostatecznym stopniu - ale bez przesady – i ten kryzys przeżyjemy. Po poprzednim, przewartościowano myślenie o zakresie wolnego rynku i roli państwa w gospodarce. W latach 1980 przyszła fala deregulacyjna, po tym jak przesadzono z regulacją w latach 1960 i 1970.

Wiemy, co się stało w tym kryzysie. Na początku, i aż do upadku banku Lehman Brothers nie było systemowych rozwiązań. Instytucje finansowe ratowano od przypadku do przypadku. Kapitalizm zresztą trudno buduje sobie rozwiązania systemowe, dlatego, że jest to system chaotyczny, zdecentralizowany. Po bankructwie Lehman Brothers już przyjęto rozwiązania systemowe na dużą skalę, z odstępstwem w przypadku Citibanku, bo chodziło o to, żeby go szybko uratować. W przeciwnym razie mielibyśmy znowu spiralę zwijającą się w dół.

Makroekonomia podpowiada, jakie są ograniczenia tzw. polityki zarządzania popytem. Polityka monetarna w tym kryzysie nie sprawdza się, gdyż banki nie chcą sobie pożyczać pieniędzy. Boją się pożyczać innym, bo podejrzewają, że inne banki mogą mieć toksyczne aktywa CDOs, co w sytuacji niepewności może spowodować run na własny bank. Wolą zatem mieć gotówkę, żeby wypłacać pieniądze z depozytów. To powoduje, że stopy rynkowe są znacznie wyższe od stóp banków centralnych. W takiej sytuacji nastąpił zwrot ku polityce fiskalnej, która przeżywa obecnie renesans.

W okresie ostatnich 20 lat nie lubiliśmy tej polityki z kilku co najmniej przyczyn. W pierwszym rzędzie z powodu opóźnień decyzyjnych. Aby uzyskać potężny bodziec fiskalny, potrzebna jest zgoda parlamentu, a parlamenty wiadomo, jakie są, lubią dużo gadać i mało uchwalać. Z reguły tak długo debatują nad rozwiązaniami, że pakiet się uchwala dopiero wtedy, kiedy gospodarka dawno sobie radzi z kryzysem.

Druga przyczyna polega na tym, że jednym z elementów polityki fiskalnej, obok polityki wydatków i transferów, jest polityka podatkowa. Raz wprowadzone obniżki podatków trudno jest potem odwrócić, a nie ma powodu, aby pozostawić obniżki wprowadzane wyłącznie po to, żeby ożywić gospodarkę. Dlatego brytyjska obniżka podatku VAT o 2,5 punktu proc. podoba mi się, bo ma obowiązywać przez ściśle określony okres. Jest terminowa. I tutaj widzę możliwość zastosowania w polskiej gospodarce terminowych ulg inwestycyjnych, żeby skłonić biznes do wydawania pieniędzy właśnie teraz. .

Polityka fiskalna wraca do łask, ale trzeba pamiętać, że nie wszystkie kraje mają takie same problemy i nie wszystkie posiadają takie same możliwości. Niemcy mają bardzo duże możliwości, dlatego na nich się naciska – i słusznie - aby zrobiły coś więcej dla gospodarki europejskiej. Chcemy, aby Niemcy rozluźniły politykę fiskalną, bo czy chcą czy nie - ich gospodarka stanowi 30 proc. strefy euro. Niemcy są także naszym głównym partnerem handlowym, tam wysyłamy 25 proc. polskiego eksportu.

W Polsce jesteśmy w takiej sytuacji, że nie bardzo wiemy, czy mamy kryzys, czy go nie mamy. I to jest główny problem rządu. W planie stabilizacyjnym najbardziej podoba mi się dokapitalizowanie BGK, gdyż należy pójść śladem amerykańskim: jeśli system bankowy nie chce pożyczać, to należy go ominąć. W jaki sposób? Ano właśnie poprzez dokapitalizowanie BGK, żeby mógł udzielać więcej gwarancji, wtedy również inne banki będą chętniej udzielały kredytu, wiedząc, że Bank Gospodarstwa Krajowego jest wypłacalny. Ale on musi mieć kapitał, żeby to było wiarygodne.

Po drugie, mógłbym sobie wyobrazić, że NBP cofa się w rozwoju – co już kiedyś uczynił w 1997 roku – i zaczyna akceptować bezpośrednio papiery dłużne najlepszych przedsiębiorstw w Polsce. Po to, żeby zwiększyć szanse ich finansowania się kredytem. Korporacyjne obligacje i bony komercyjne stanowią malutki rynek, ale zawsze byłby to sygnał dla banków, że mogą utracić możliwość udzielania kredytu. Zgadzam się z postulatem udzielania depozytowych gwarancji dla wszystkich podmiotów gospodarczych, nie tylko dla osób fizycznych. Ale należy zobowiązać banki do udzielania pożyczek. Można to obwarować minimalną dynamiką kredytu dla gospodarki realnej – wzrost kredytu może wynosić tyle, ile wynosi tempo wzrostu PKB plus kilka procent.

Jest wreszcie kwestia funduszy unijnych, wspomniane już wcześniej kilkanaście miliardów bodźca fiskalnego. Należy wreszcie się skupić i wykorzystywać tą mannę z nieba, której nikt nam więcej nie da. To powinien być najlepszy moment w historii Polski.

Eksport jest jednym z poważniejszych problemów, ale chyba nie jesteśmy w takiej samej sytuacji, jak w 2001 roku. Po pierwsze złoty jest słabszy niż przełomie lat 2001 i 2002, kiedy mocna waluta niemal całkowicie położyła nasz eksport. Obecnie deprecjacja złotego nam pomaga, ale z drugiej strony recesja nie była wtedy w Europie tak głęboka, jak teraz co wyraźnie powiększa skalę niepewności. U nas nie ma powodów do recesji, jeśli można o niej mówić to tylko w kategoriach recesji zaimportowanej. Sądzę, że cały czas w Polsce są szanse na osiągnięcie wzrostu gospodarczego na poziomie 3 proc. PKB. Muszą jednak być spełnione trzy warunki: banki znowu zaczną pożyczać, nastąpi radykalna obniżka stóp procentowych NBP, a recesja na świecie nie okaże się aż tak straszna, jak już niemal powszechnie się o niej mówi. Ale w przeciwnym razie, bez zaistnienia tych trzech przesłanek, wzrost gospodarczy w Polsce wyniesie zero procent.

Andrzej Raczko, b. zastępca dyrektora wykonawczego MFW, b. minister finansów

To bardzo poważny kryzys i trzeba zebrać wokół niego ekonomistów i polityków

Ten kryzys, to nie jest zwykłe dostosowanie w ramach cyklu koniunkturalnego. To jest bardzo poważny kryzys, który można porównywać jedynie z kryzysem lat 30 minionego stulecia. Sprawą powinni zająć się nie tylko ekonomiści, lecz również politycy i to na forum międzynarodowym, bo kwestia koordynacji działań ratunkowych ma w tym przypadku kluczowe znaczenie. Jeśli każdy będzie się ratował na własną rękę, to dojdzie do arbitrażu regulacyjnego, co widzieliśmy chociażby w relacjach między Wielką Brytanią i Irlandią, kiedy Irlandczycy – nie informując o tym premiera Gordona Browna – podjęli decyzję o gwarantowaniu wszystkich depozytów, czym kompletnie zaskoczyli Brytyjczyków. Nie mniej ważna jest kwestia pakietu ratunkowego, który zresztą został natychmiast wprowadzony. Banki centralne, w tym także w Polsce, uruchomiły działania w celu poprawy płynności, choć można dyskutować, czy są one wystarczające.

Liczy się też czas reakcji

Drugą kwestią jest czas. Okazuje się, że wszystkie wydawało się dobre metody zawarte w pakiecie ratunkowym, od planu Paulsona, czyli wykupu toksycznych aktywów, aż po wymuszone przejęcia – zostały wdrożone w złym momencie. To właśnie dlatego Lehman Brothers przegrał swoją szansę na uratowanie, co spowodowało niesamowicie negatywne skutki. Firmy z Citi i z Wall Street odmówiły współpracy w działaniach ratunkowych, bo poczuły się zagrożone jako duże instytucje finansowe, myślę przede wszystkim o bankach inwestycyjnych. Dlatego plan Paulsona od początku był krytykowany za spóźnioną reakcję, bo w momencie jego wprowadzenia nie chodziło już o przejęcie toksycznych aktywów, lecz o pokrycie strat, które one wywołały.

No i rozwiązania i regulacje prawne

Trzecią sprawą jest poprawa sfery regulacyjnej. Mówi się sporo o agencjach ratingowych, czy analizie ryzyka strukturyzowanych instrumentów CDOs. - Dodałbym jeszcze jedną rzecz, a mianowicie specjalne wehikuły inwestycyjne, tak zwane SIV. Nikt nie przewidział, że można wykorzystać dziurę regulacyjną, która pozwoli bankom zbudować SIV. Banki nie miały bowiem toksycznych aktywów w swoich księgach rachunkowych, wyniosły je do specjalnie tworzonych spółek, które były oparte na olbrzymim lewarze finansowym i kompletnej ignorancji ryzyka płynności. Obligacje hipoteczne refinansowano w tych spółkach krótkoterminowymi papierami komercyjnymi.

Doprowadziło to do olbrzymich napięć, kiedy okazało się, że strukturyzowane obligacje hipoteczne zaczynają tracić cenę, to praktycznie zachwiało płynnością specjalnych wehikułów inwestycyjnych. Płynność SIV była zabezpieczona gwarantowanymi liniami kredytowymi w bankach. zatem problemy SIV przeniosły się do sektora bankowego.Pierwszy bank, który upadł (Northern Rock), nie miał w ogóle toksycznych aktywów, natomiast był zobowiązany zapewniać płynność upadającym SIV, co go ostatecznie pogrążyło w ciągu dwóch tygodni. Zatem odpowiednie zmiany regulacyjne są niezbędne, w tym również w zakresie księgowości.

Trzeba stawiać na politykę fiskalną

Co zrobić z gospodarką realną? Na razie widzimy ogromny kryzys w sektorze finansowym. On się stopniowo przenosi na sferę realną i stanowi początek tsunami, które przejdzie przez całą gospodarkę światową, Zgadzam się z opinią, że polityka pieniężna jest mało skuteczna, mamy bowiem do czynienia z sytuacją pułapki płynności. W takiej sytuacji można zwiększać płynność w sektorze bankowym, a środki zamiast służyć kredytowaniu gospodarki inwestowane są z powrotem w krótkoterminowe rządowe papiery wartościowe. To właśnie ucieczka inwestorów w amerykańskie papiery skarbowe tłumaczy umocnienie się dolara w ostatnich miesiącach. Pozostaje zatem tylko polityka fiskalna, a impuls fiskalny, który był do niedawna niemal terminem wykluczonym ze słownika Międzynarodowego Funduszu Walutowego, wraca z powrotem do łask.

W Polsce trzeba przywrócić zaufanie w sektorze bankowym

W przypadku Polski kilka uwag. Przede wszystkim gwarancje przeznaczone dla banków i będące w gestii ministra finansów nie mogą dawać piętna, wskazującego na to, że bank z nich korzystający jest w kłopotach. Kolejną sprawą jest wspieranie inicjatyw, powstających obecnie w sektorze bankowym, na przykład pewnego systemu rozliczeniowego, który przywróci zaufanie na rynku międzybankowym. Dodatkowo wszystkie instrumenty, które stosuje państwo by pomóc powinny być dla nich tanie. To znaczy trzeba zapomnieć, że bank centralny jest jedynie ostatnią deską ratunku, czyli pożyczającym tylko w wyjątkowych sytuacjach i to drogo. Pomoc państwa musi dać czas całemu sektorowi finansowemu, na dostosowanie się do zmienionych warunków i wyższego ryzyka w sposób elastyczny. W żadnym razie nie wolno karać sektora bankowego dodatkowymi wymaganiami, które spowodują, że gospodarka natychmiast zacznie hamować ze względu na gwałtowne odcięcie kredytowania.

Jeżeli już mówimy, że o naszym długoterminowym rozwoju gospodarczym decyduje relacja pomiędzy oszczędnościami i inwestycjami. Niestety oszczędności wewnętrzne, są skromne , i jeżeli chcemy mieć tempo wzrostu przy wyższej stopie inwestycji niż 17 proc.., to musimy mieć pewną część oszczędności, które będziemy zasysać z zagranicy. Napływ zagranicznego kapitału z zewnątrz jest zatem koniecznością. Jest też druga możliwość – lepsze wykorzystanie oszczędności. Oszczędności mogą służyć finansowaniu deficytu budżetowego, mogą służyć również finansowaniu inwestycji. Dlatego mądre podejście do polityki fiskalnej jest bardzo ważne, jeśli już mamy deficyt fiskalny, a nawet go zwiększymy, to zwiększone wydatki powinny wspierać inwestycje.

Jest jeszcze jedno źródło finansowe, które mogłoby uelastycznić działalność kredytowa banków, myślę o Otwartych Funduszach Emerytalnych. OFE mają ograniczone możliwości inwestowania środków, głównie kupują obligacje skarbowe, albo akcje spółek notowanych na giełdzie. Drastyczne spadki cen na giełdzie pokazały jak takie inwestycje mogą negatywnie wpłynąć na aktywa funduszy. Należałoby zatem uruchomić to, co jest istotą finansowania długoterminowych funduszy emerytalnych w wielu krajach, to znaczy bankowe obligacje oparte na hipotecznych kredytach, które następnie byłby absorbowane przez Otwarte Fundusze Emerytalne i służyły długoterminowemu finansowaniu polskiego sektora bankowego.

Należy ograniczyć awersję do ryzyka. Kiedy mamy górny punkt cyklu koniunkturalnego, to wszyscy niedoszacowują ryzyka i każdy łatwo inwestuje; kiedy koniunktura się odwraca, wszyscy są przerażeni i awersja do ryzyka gwałtownie rośnie, często w sposób nieuzasadniony. Obecnie ta awersja jest częściowo uzasadniona, dlatego, że możemy teraz mówić o niepewności, a nie ryzyku. Żeby rozwodnić awersję do ryzyka konieczna jest jest ingerencja państwa, dlatego planowany pakiet z gwarancjami jest dobrym pomysłem, ale jest ważne jak szybko zostanie on wprowadzony. Mając na uwadze ryzyko fiskalne popieram rozwiązania zbliżone do amerykańskiego, gdzie działanie instrumentów fiskalnych kończy się wraz z wygaśnięciem kryzysu.

W Polsce nie wierzę w szybkie i skuteczne oddziaływanie polityki pieniężnej na realną gospodarkę. „Wojna” o depozyty w sektorze bankowym skutkująca wzrostem oprocentowań do tego rosnące marże na ryzyko kredytowe, muszą zahamować akcję kredytową mimo obniżek stóp procentowych przez RPP. Poluzowanie polityki pieniężnej może jednak służyć sektorowi bankowemu, to znaczy dostarczać tanio płynności i pozwolić na uporządkowanie rynku międzybankowego. Takie działania podjęli wszyscy, począwszy od Fedu, poprzez banki centralne Anglii, Szwajcarii, po Europejski Bank Centralny.

Gra zatem powinna zmierzać do dwóch celów: adaptacji do nowych warunków sektora finansowego, olbrzymia rola przypada tutaj bankowi centralnemu oraz na stabilizowaniu koniunktury przy pomocy właściwie zastosowanych instrumentów fiskalnych.

Andrzej Sołdek, prezes Powszechnego Towarzystwa Emerytalnego PZU SA

Chciałbym się skoncentrować na wpływie sytuacji gospodarczej na segment otwartych funduszy emerytalnych. Każdy kryzys nakazuje refleksję czy zorganizowanie systemu spełnia swoje funkcje, czy sposób oszczędzenia i pomnażania pieniędzy dla przyszłych emerytów jest prawidłowo wykonywany. Powstaje pytanie, czy 20 proc. alokacji OFE w akcje jest poziomem właściwym, czy nie. Pozytywna odpowiedź jest dla grupy klientów, którzy są blisko emerytury, natomiast dla osób, które maja wiele lat do emerytury, jest to zdecydowanie za niski poziom alokacji. Dlatego aktualne rozwiązanie zezwalające zarządzać OFE jednym funduszem, według jednej strategii dla wszystkich przyszłych emerytów jest niewłaściwe.

Trzeba wykorzystać kryzys do zmiany zasad gromadzenia środków w OFE

Ten kryzys, który nadchodzi, jest dobrym momentem na to, żeby te regulacje zmienić, wprowadzając możliwość gromadzenia przez klientów oszczędności według różnych alokacji w zależności od wieku. Ośrodki akademickie rekomendują , że osoby młode, które mogą dłużej pracować, mając bezpieczne dochody mogą się decydować na alokacje w ryzykowne instrumenty finansowe, w tym akcje , nawet ponad 85 proc. przez 10-15 lat. W miarę zbliżania się do emerytury zaangażowanie w ryzykowne klasy aktywów powinno być redukowane.

Nasz system sprawia, że sposób oszczędzania jest bardzo konserwatywny i odwrotny do rekomendacji uczonych i doświadczeń rynków. Ze względu na to, że dwie trzecie składki idzie do pierwszego filaru, a duża część osób już przed wprowadzeniem reformy już pracowała, to oszczędności w tym filarze są dominującym źródłem przyszłych emerytur i dodatkowo i dodatkowo bardzo bezpiecznym, bo waloryzacja wirtualnych pieniędzy w ZUS odbywa się zgodnie z tempem wzrostu PKB. Na ryzyko jest nastawiona tylko mała część środków OFE inwestowanych w akcje. Zakłada się, że stopa zwrotu OFE powinna być wyższa w długim terminie niż waloryzacja w ZUS, toteż udział w OFE w strukturze oszczędności wraz z wiekiem rośnie.

Powinna być możliwość prowadzenia kilku strategi inwestycyjnych, w zależności od wieku

Należy wprowadzić kilka strategii inwestycyjnych, zależnych od wieku klientów. Tym bardziej, że ponad 60 proc. aktywów w OFE to pieniądze młodych ludzi, do 40 roku życia. Jeśli przyjęlibyśmy bardzo agresywną strategię inwestycyjną to na poziomie wszystkich funduszy możliwe byłoby podniesienie zaangażowania w aktywa ryzykowane 60 proc. I ważne jest, aby zrobić to we właściwym momencie.

Ponieważ wszystkie klasy aktywów zostały obecnie bardzo przecenione, to tak jak obecnie otwiera się szansa dla polskich przedsiębiorstw dla wzmocnienia swoich pozycji i konsolidacji, tak samo jest bardzo duża szansa dla OFE na poszukanie atrakcyjnych inwestycji, zaangażowania pieniędzy dla młodych klientów. Kryzys taka okazję rzeczywiście stwarza.

Co z euro?


Ryszard Petru

Na tle sąsiadów wypadamy dobrze. Jestem za tym, aby Polska wstąpiła do ERM2, a przynajmniej szła do ERM2. Nie ma sensu mówić dzisiaj „Nie” Ważne jest żeby Polska miała przekaz jednoznaczny, że nie panikujemy. Ale kolejne osłabienie złotego byłoby zabójcze dla polskiej gospodarki. W bankach są scenariusze, ze w 2009 roku wchodzą one na hipoteki, co jest normalne USA. W Polsce w nowoczesnej historii nie miało to miejsca.

Andrzej Raczko

Wchodząc do ERM2 trzeba wynegocjować parytet, który będzie odpowiadał fundamentom gospodarki. Nie jest to łatwe przy w rozchwianym kursie walutowym. należy pamiętać, że zmiana parytetu możliwa jest tylko w jedną stronę, można kurs zrewaluować, nie można zdewaluować.

Maciej Krzak

Z opracowania NBP wynika, że kurs fundamentalnej równowagi złotego wobec euro wynosi 3,20, co od razu obrazuje skalę trudności negocjacyjnych.

Opracowanie: T.B.

ikona lupy />
Ryszard Petru, ekonomista, SGH / DGP
ikona lupy />
Maciej Krzak, szef zespołu makroekonomicznego CASE / DGP