Jak poinformował PAP w piątek prezes zarządu fabryki Tomasz Nita, przerwa potrwa od połowy lutego do końca miesiąca. W tym czasie pracownicy pójdą na zaległe urlopy.

"Mamy nadzieję, że na początku marca będziemy wiedzieli już coś więcej na temat ewentualnych zamówień ze strony Ministerstwa Obrony Narodowej (MON) czy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA)" - powiedział.

Zarząd chce w ten sposób ograniczyć koszty związane m.in. z opłatą za ogrzewanie czy prąd. Produkcja radomskiego "Łucznika" opiera się w 98 procentach na zamówieniach z MON-u i MSWiA. W ub. roku fabryka realizowała zamówienia na 25 tys. pistoletów walther dla policji i Straży Granicznej oraz blisko 4 tys. karabinków beryl dla wojska. W tym roku nie ma jeszcze żadnych zamówień.

Nita powiedział, że na razie zarząd fabryki nie planuje ograniczeń zatrudnienia. Dodał jednak, że tzw. czarny scenariusz jest też przygotowany na wypadek, gdyby w marcu okazało się, że firma nie otrzyma zamówień. "Może wówczas dojść do zwolnienia nawet jednej trzeciej składu załogi" - stwierdził.

Reklama

O sytuacji w radomskiej Fabryce Broni mówił także w piątek na konferencji w Radomiu europoseł Dariusz Grabowski. Zapowiedział, że w sprawie zamówień dla "Łucznika" będzie chciał się spotkać z wicepremierem Grzegorzem Schetyną oraz kierownictwem MON i Ministerstwa Finansów. "Koszty zatrzymania produkcji, zwolnień i likwidacji fabryki, byłyby znacznie większe niż te wynikające z ewentualnych zamówień na broń dla policji czy wojska" - podkreślił.