Prezydent USA Donald Trump w ciągu 18 miesięcy prezydentury dowiódł, że jest w stanie zakłócić globalne status quo; wcześniej czy później będzie musiał przyczynić się do budowy lepszego ładu światowego, zamiast tylko burzyć stary - pisze "Wall Street Journal".

W poniedziałkowym artykule redakcyjnym dziennik ocenia, że Trump zakłócił status quo na lepsze, wycofując się z umowy nuklearnej z Iranem i na gorsze, rozpoczynając wojnę handlową. "Gdy awanturuje się z sojusznikami z G7 i spotyka się z przeciwnikiem Kim Dzong Unem pytanie brzmi, czy prezydent wie, że zakłócanie nie wystarczy" - dodaje.

Według "WSJ" świat potrzebował pewnego wstrząsu, gdyż poprzednik Trumpa, Barack Obama, postrzegał Amerykę jako nadmiernie obciążone mocarstwo, które dla dobra świata musi zostać poskromione. Gdy USA się wycofały, regionalne siły - takie jak Chiny i Rosja - a także państwa zbójeckie jak Iran, Korea Płn. i Państwo Islamskie wybiły się, a świat stał się bardziej niebezpieczny.

Chociaż Trump momentami prowadził kampanię jak izolacjonista, to zapewnił także mocniejszą obronę interesów USA i sprawdził się jako prezydent - ocenia "WSJ". Gazeta zauważa, że umowa z Iranem "oferowała iluzję powstrzymania ambicji nuklearnych Teheranu, jednocześnie ułatwiając jego imperializm", a paryskie porozumienie klimatyczne "karało amerykańską gospodarkę bardziej niż chińską, z niewielką korzyścią dla klimatu". Trump wycofał się z obu umów. Ponadto jego żądanie, by partnerzy z NATO wydawali więcej na obronę "przyniosło większe skutki w ciągu roku", niż działania poprzednich prezydentów przez 16 poprzednich lat.

Jednak według "WSJ" o wiele bardziej niepokojące jest bezładne wyzwanie Trumpa, rzucone światowym regułom handlowym. Wycofanie się przez niego z umowy o partnerstwie transpacyficznym (TPP) było "strategicznym szaleństwem, jeśli jego głównym priorytetem jest zmiana zachowania Chin", a wprowadzenie ceł na stal i aluminium "to kara dla przyjaciół, którzy mogliby zawrzeć sojusz przeciwko chińskiemu merkantylizmowi" - czytamy. Wysadzenie układu NAFTA spowodowałoby szkody gospodarcze na szeroką skalę bez żadnych rekompensat.

Reklama

Jeśli Trump kieruje się jakąś wielką strategią handlową, to nie jest ona oczywista - dodaje dziennik. W sobotę na konferencji po szczycie w Kanadzie rzucił pomysł taryf w G7, co według "WSJ" byłoby konstruktywnym celem. Trump "nie ma jednak planów, by to negocjować, a temu pomysłowi towarzyszyło nowe zagrożenie odcięcia dostępu do całego amerykańskiego rynku i nałożenia ceł na europejskie samochody" - zauważa dziennik.

Dodaje, że biorąc pod uwagę czcze pogróżki prezydenta nikt nie wierzy, że propozycja dotycząca braku taryf jest poważna. Naprzód nie posuwa się też dwustronna umowa handlowa z Japonią, ponieważ premier Shinzo Abe nie wierzy w obietnice Trumpa. "Na razie rezultatem nie są lepsze umowy handlowe, jak twierdzi Trump", lecz "największe zagrożenie dla światowego handlu od II wojny światowej" - podkreśla dziennik.

Pisząc o zbliżającym się spotkaniu Trumpa z przywódcą Korei Płn. "WSJ" zauważa, że grozi to zapewnieniem dyktatorowi równego statusu na światowej scenie i przypomina, że nic podczas rządów trzech poprzednich prezydentów nie powstrzymało północnokoreańskiego zagrożenia nuklearnego.

Trump w sobotę oznajmił, że będzie w stanie ocenić szczerość Kima już "w pierwszej minucie" i prawdopodobnie w to wierzy. "Z drugiej strony już bagatelizuje to pierwsze spotkanie i mówi, że głównym rezultatem może być nawiązanie osobistych relacji z Kimem" - czytamy.

Problem w tym, że osobiste relacje rzadko liczą się bardziej, niż interesy narodowe, a głównym interesem Kima jest przetrwanie jego reżimu i jego własne - zauważa gazeta. Tym sposobem na przetrwanie jest broń nuklearna, która wyniosła Kima na to spotkanie, a także dała mu dyplomatyczne uznanie, czego nie udało się osiągnąć jego ojcu i dziadkowi. "Nie będzie chciał zrezygnować z tego bezpieczeństwa" - dodaje "WSJ".

Trumpa może kusić, by powtórzyć błąd swych poprzedników - przehandlować złagodzenie sankcji i inne ustępstwa za samą obietnicę przyszłej denuklearyzacji. Bill Clinton i George W. Bush też mieli nadzieję na historyczny sukces dotyczący nierozprzestrzenia broni jądrowej. Jednak Północ wycofała się, grając na czas, by badać i rozwijać broń jądrową.

Być może Kim doznał objawienia i chce, aby jego naród przyłączył się do reszty współczesnego świata. "Jednak testem tego zobowiązania powinno być natychmiastowe ujawnienie wszystkich obiektów jądrowych i rakietowych, by mogli je skontrolować amerykańscy eksperci. Demontaż można przeprowadzić etapami, ale musi to się dziać w przejrzysty i dający się zweryfikować sposób, natychmiast i w pełni. Instynktowny osąd Trumpa na temat charakteru i intencji Kima nie wystarczy" - dodaje.

"Trump szczyci się tym, że wstrząsa światowymi elitami, ale jako prezydent będzie oceniany nie przez pryzmat zniszczonej spuścizny Obamy, lecz tej pozostawionej po sobie. Wcześniej czy później będzie musiał przedstawić rezultaty, które popychają naprzód amerykańskie interesy" - dodaje.

>>> Czytaj też: Gen. Hodges: Nie jestem przeciwny stałym bazom USA w Polsce [WYWIAD]