W ostatni wtorek aktorka wygłaszająca w przedstawieniu „Klątwa” monolog na temat zabójstwa Jarosława Kaczyńskiego powiedziała, że tego fragmentu „dziś nie będzie”, bo w świetle tego, co stało się w Gdańsku… Mam z „Klątwą” swoje porachunki, ale w dobrej wierze je zawieszam.
Jeśli nie przesadzam z własną interpretacją tego wydarzenia, to ktoś Od Nich pomyślał, że słowa o szukaniu zabójcy szefa PiS, zawierające niejako usprawiedliwienie przekuwania emocji w czyn, wybrzmią jak usprawiedliwienie zabójstwa. Oraz że jest jakiś, trudny do zdefiniowania, związek między tym, co się drastycznego mówi, a tym, co może się zdarzyć.
Warto zaznaczyć, że logika sporu, zawarta w zaniechanym monologu, wcale nie oznaczała automatycznie decyzji zespołu teatralnego. Bo to nie pisowca, lecz polityka przez lata związanego z PO zabił nożownik, zabójca nie krzyczał o PiS, ale o mszczeniu się na Platformie. Monolog mógłby w takiej sytuacji wybrzmieć jako smutne memento: nie unieszkodliwiliśmy (?) Prawa i Sprawiedliwości na czas, a teraz, pod wpływem propagandy i polityki nienawiści organizowanej przez PiS, zabójca sięgnął po nóż. Jednak wygrało, jeżeli dobrze rozumiem, przekonanie inne. Poziom werbalnej agresji tak się w Polsce podniósł, że życie ludzkie stało się zagrożone. Przy czym agresji w ogóle, a nie tylko agresji pisowskiej.
Prawda leży dziś nie pośrodku, a w obu tych stwierdzeniach o agresji. Poziom nienawiści oferowanej przez niebagatelne pisowskie pióra i języki przekroczył próg między nieetycznym a karygodnym. Nie zmienia to faktu, że PiS nie jest jedynym źródłem szaleństwa, z którym przegraliśmy w ostatnich latach. Bardzo wielu publicystów i polityków bawi się zapałkami na stacji benzynowej, a zarazem publicyści i politycy związani ze stroną rządową, instytucjonalnie silniejszą, robią to na większą skalę, co wynika z prostego faktu – kto ma władzę, czyni więcej.
Reklama