Choć unijny zakaz plastiku ma obowiązywać dopiero za dwa lata, to samorządy nie próżnują i już wyprzedzają legislacyjne działania. Legnica np. prowadzi akcję „Zrywam z plastikiem”, w Mrągowie i w Łodzi radni piją kranówkę ze szklanych naczyń zamiast butelkowanej wody. Wałbrzych zakazuje zaś używania jednorazowych sztućców i opakowań na lokalnych imprezach. Miastem bez plastiku chcą być także Gdański, Kraków, a za chwilę zapewne dołączą inni. Wydaje się, że dla włodarzy to dobry moment, by wzmocnić swój wizerunek – bycie eko dobrze świadczy zarówno o samorządzie, jak i wójcie czy burmistrzu. Pytanie jednak, jak te ekowytyczne są wprowadzane. Nie wszystko bowiem jest dozwolone i przeszarżować mogą na pewno ci, którzy zakaz wykorzystania plastiku na terenie gminy będą wprowadzać w formie miejscowych uchwał. Nie może być tak, że prawo miejscowe wyprzedza krajowe, a wręcz unijne. W końcu dyrektywa zakazująca plastiku nie jest jeszcze uchwalona. Nie ma jednak przeszkód prawnych, by np. w zamówieniach publicznych dawać zielone światło tym wykonawcom, którzy deklarują ekoprodukty. Chodzi o to, by trzymać się miękkich działań i nie ingerować w prawo, którego nie ma.
W blasku ekodziałań chce się ogrzać także biznes. Ograniczenie plastiku już deklarują takie marki jak Biedronka, Lidl, Auchan czy McDonald’s. I szumnie głoszą, że są gotowe na zmiany. Tymczasem za kulisami trwa nerwowe liczenie kosztów i negocjacje z producentami i dostawcami jednorazówek – zarówno tymi, którzy już dziś oferują ekoprodukty, jak i tymi, którzy na ten ekobiznes chcą się dopiero przestawić. Ci ostatni są zaskoczeni tempem zmian i mówią, że zostali postawieni pod ścianą. Mają kredyty na kilka lat, a w ciągu dwóch będą musieli zmienić strategię działania i postawić na nową, drogą technologię. Dla nich to w zasadzie wejście w nowy biznes. Wiele małych i średnich firm obawia się, że upadnie. A niektóre z powodu nowych unijnych wytycznych już redukują zatrudnienie.
Reklama