"Reakcje mediów są absurdalne. Dziennikarze próbowali wykreować obraz Alternatywy dla Niemiec (AfD), w którym jest to partia rasistowska, faszystowska, czy nazistowska i że chce ona zniszczyć demokrację. Obecna panika wynika z tego, że uznali oni za prawdziwe upiory, które sami namalowali" - ironizuje drezdeński politolog, znawca i wieloletni badacz ruchów prawicowych

Nie ma on wątpliwości, że w szeregach AfD są prawicowi radykałowie i ekstremiści oraz całe mnóstwo "nieapetycznych demagogów". Jednak 1/3 członków AfD to byli członkowie CDU. Największą grupę w elektoracie Alternatywy stanowią z kolei osoby wcześniej niegłosujące, a na drugim miejscu są zaś byli wyborcy CDU. "Dziennikarze nie chcą zaakceptować faktu, że AfD wypełnia lukę po prawej stronie sceny politycznej, którą pozostawiła CDU przesuwając się na lewo" - komentuje Patzelt.

Jego zdaniem wpływ na wynik wyborów w Turyngii miały trzy czynniki. Przede wszystkim tamtejszy premier Bodo Ramelow wykreował się na socjaldemokratę, który rozumie potrzeby zwykłych ludzi. "Dotychczas nie udało się to nikomu z partii którą reprezentuje - Lewicy. SPD również to się właściwie nie udaje w krajach związkowych, gdzie rządzi" - analizuje.

"Po drugie, niezadowolenie z politycznego establishmentu przekłada się na wzrost poparcia dla AfD. Zwłaszcza wyborcy, którzy nie identyfikują się z politycznym centrum i lewicą odrzucają CDU i jej politykę. Jest to zjawisko charakterystyczne we wszystkich landach wschodnich" - przypomina. Zdaniem drezdeńskiego profesora wybory w Turyngii pokazały niebezpieczną polaryzację niemieckiego społeczeństwa.

Reklama

"Między prawicą i lewicą nie ma prób podejmowania rozmowy. Prawica nie chce słuchać lewicy. Lewica, nie tylko nie chce prawicy słuchać, ale chce jej przeszkadzać w mówieniu. Nie ma gotowości zrozumienia, co emocjonuje druga stronę. Nie ma pytań o fakty i argumenty oraz rzeczowej dyskusji" - ubolewa profesor.

Dodatkowo, z punktu widzenia AfD wszystkie pozostałe partie establishmentowe tworzą przeciwko niej "front jedności", co daje Alternatywie asumpt do porównywania obecnej sytuacji z czasami NRD.

Patzelt nie uważa, że to co się dzieje na wschodzie Niemiec nie odzwierciedla problemów całego kraju. "Wschód to system wczesnego ostrzegania dla całej RFN. Na zachodzie potrzeba zmian trafia na opór bardzo silnych i trwałych struktur gospodarczych, politycznych i społecznych. Na wschodzie - nie. Dlatego zmiany tam zachodzą szybciej. Należy sobie uświadomić, że AfD może również zacząć zdobywać poparcie na poziomie 20 proc. w zachodniej części kraju" - ostrzega politolog.

"Zamiast powtarzać, że ciemny wschód jest pełen faszystów i neonazistów, że ludzie tam nie są uświadomieni politycznie i że trzeba im protekcjonalnie wytłumaczyć, dlaczego głosowanie na AfD to obciach, +wessis+ powinni się raczej zastanowić jaką dokładnie motywację mają wyborcy AfD" - postuluje ekspert.

Odpowiadając na pytanie, w jaki sposób wybory w Turyngii przełożą się na politykę na szczeblu federalnym, Patzelt oznajmił, że bez wątpienia zostanie osłabiona pozycja szefowej CDU Annegret Karm-Karrenbauer."Jeśli będzie miała szczęście to dotrwa do następnej kampanii wyborczej, którą przegra i wtedy zniknie" - ironizuje politolog.

Dla SPD z kolei jednocyfrowy wynik w Turyngii to kolejny argument, żeby wyjść z wielkiej koalicji w Belinie.

"SPD nie zrozumiała jednak dotychczas, że to nie wielka koalicja jako taka ją niszczy, ale socjademokratyzacja CDU. CDU przejmuje jeden po drugim tradycyjne, socjaldemokratyczne tematy" - tłumaczy naukowiec.

"W gruncie rzeczy SPD powinna powiedzieć chadekom: słuchajcie koledzy, gracie na nie swojej połowie boiska, zajmijcie się kryciem prawego skrzydła, odbierzcie głosy AfD. Ze względów ideologicznych socjaldemokraci nie są jednak zdolni do takiego postawienia prawy" - puentuje Werner Patzelt.

>>> Czytaj także: Lewica wygrywa wybory w niemieckiej Turyngii. CDU za plecami AfD