Jest rok 1468 w południowo-zachodniej Anglii. Pewien ksiądz, młody i niedoświadczony, przybywa do odległej wioski, w której zmarł stary proboszcz. Ksiądz ma za zadanie dopilnować pogrzebu i z ramienia lokalnego biskupa wybadać sprawę. Śmierć nawiedziła starego w podejrzanych okolicznościach, a ponadto miał on dziwne hobby – zajmował się amatorsko archeologią, włócząc się po okalających wioskę wzgórzach i wygrzebując z ziemi rozmaite artefakty. Tego rodzaju zbieractwo zostało zakazane przez Kościół, podobnie jak posiadanie heretyckich ksiąg, które proboszcz trzymał w swojej biblioteczce.
Oto fabularne otwarcie „Drugiego snu” (przeł. Robert Szulc, Albatros 2020), powieści Brytyjczyka Roberta Harrisa – autora m.in. zekranizowanych przez Romana Polańskiego książek „Autor widmo” (we wcześniejszych wydaniach: „Ghostwriter”) oraz „Oficer i szpieg”. Harris to wysokiej klasy specjalista od testowania różnych odmian literatury popularnej. Próbował już choćby prozy osadzonej w historii kontrfaktycznej („Vaterland”), kryminału rozgrywającego się w rzymskiej starożytności (trylogia: „Cycero”, „Spisek”, „Dyktator”), technothrillera („Indeks strachu”) czy postzimnowojennego political fiction („Archangielsk”). Ale dorzuca też coś od siebie – swoisty sznyt pisarskiej elegancji i niechęć do chodzenia utartymi ścieżkami. Te cechy szybko dają o sobie znać w „Drugim śnie”.
Czytelnik nie musi długo czekać na sygnały, że charakterystyka późnego średniowiecza w powieści Harrisa odbiega od znanych nam realiów dziejowych. Nic dziwnego – mowa bowiem nie o przeszłości, lecz o przyszłości. Rzeczywistość „Drugiego snu” jest rzeczywistością postapokaliptyczną. Tyle że apokalipsa (a może nawet Apokalipsa z dużej litery, bo Kościół u Harrisa traktuje tę cezurę nader serio) wydarzyła się nie wczoraj i nie przed dekadą, lecz 800 lat wcześniej. Nowy kalendarz startuje od umownego 666 r., Roku Bestii, momentu, w którym dawna – czyli nasza – cywilizacja runęła w gruzy. Powody tej katastrofy nie są oczywiste dla bohaterów powieści; oficjalnie panuje przekonanie, że była to przewidziana w świętych pismach niebiańska interwencja, kara za pychę i inne grzechy, włącznie z racjonalistyczną uzurpacją boskości. Ale nawet rewizjoniści i wolnomyśliciele nie wiedzą, co tak naprawdę stało się ze starym światem. Po ośmiu setkach lat niewiele z niego zresztą zostało: tylko skruszały beton, potłuczone szkło i nadłamany plastik.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
Reklama