„Na niewydolność serca cierpi ponad milion Polaków, często o tym nie wiedząc. To ogromne wyzwanie dla chorych, ich bliskich i całego społeczeństwa. Ale pierwszym krokiem do walki z epidemią tej choroby powinna być świadomość tego problemu” – zauważa prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pacjentów ze Schorzeniami Serca i Naczyń EcoSerce Agnieszka Wołczenko. O problemie mówi ona z okazji rozpoczynającego się w poniedziałek tygodnia niewydolności serca.

Zwraca uwagę, że choroba Covid-19 jeszcze bardziej uwypukliła trudną sytuację pacjentów z niewydolnością serca. Potwierdziło to badanie specjalistów z London School of Hygiene and Tropical Medicine oraz Oxford University, opublikowane na portalu medrxiv.org. Przeprowadzono je od 1 lutego do 25 kwietnia, a objęto nim 17,4 mln dorosłych, wśród których doszło do 5707 zgonów z powodu Covid-19. Wykazano, że przewlekła choroba sercowo-naczyniowa, w tym również niewydolność serca, zwiększa ryzyko zgonu w razie zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2.

W Polsce wyjątkowo dużo osób z niewydolnością serca trafia do szpitala. Według danych z 2018 r. liczba hospitalizacji z powodu niewydolności serca sięga u nas aż 726 na 100 tys. osób. Jest zatem trzykrotnie większe, niż wynosi średnia wśród wszystkich krajów OECD (233 hospitalizacje). Tymczasem każda hospitalizacja to gorsze rokowanie dla chorego i coraz większe obciążenie opieką dla jego bliskich, jak również większe koszty dla opieki zdrowotnej.

Sytuację tę ma poprawić rozpoczęcie w tym roku pilotażowego programu Koordynowanej Opieki Niewydolności Serca (KONS) oraz większy dostęp do innowacyjnego leczenia, redukującego śmiertelność i liczbę hospitalizacji z powodu tej choroby. „Oba te elementy są niezbędne do tego, by nie tylko podnieść jakość życia chorych, ale też zminimalizować ryzyko hospitalizacji” – podkreśla Agnieszka Wołczenko.

Reklama

Prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Pacjentów ze Schorzeniami Serca i Naczyń EcoSerce przekonuje, że zaawansowana niewydolność serca pogarsza jakość życia chorych, ale może również powodować wykluczenie z życia zawodowego i społecznego. „Kiedy do ograniczeń w życiu codziennym, rodzinnym i społecznym dochodzą konieczne ograniczenia aktywności zawodowej, pacjenci czują się zdezorientowani, niepotrzebni, zepchnięci na margines życia” dodaje.

Bardzo ważne jest wczesne wykrycie niewydolności serca, żeby jak najszybciej rozpocząć leczenie, bo wtedy jest ono najbardziej skuteczne i pozwala dłużej utrzymać sprawność chorego. Wielu chorych, szczególnie w młodym wieku, nie dostrzega jednak pierwszych niepokojących objawów lub je lekceważy. Pacjenci, którzy słyszą od lekarza diagnozę: niewydolność serca, bardzo często są zaszokowani. Nie jest to jednak spowodowane tym, że choroba dotąd nie dawała objawów - ale dlatego, że wyraźnych symptomów chorzy nie łączyli z poważnym schorzeniem.

„Zmęczenie po wejściu na schody, duszność lub nawet omdlenie podczas ciepłego prysznica lub kąpieli pacjenci tłumaczyli zwykle gorszym samopoczuciem, przemęczeniem i stresem” – podkreśla Wołczenko. W początkowym okresie choroby część chorych nie zgłasza się zatem do lekarza lub nie decyduje się jeszcze podjąć leczenia, co jest błędem, bo szybciej ona wtedy postępuje.

W zaawansowanej niewydolności serca krótki spacer może być dla chorego zbyt wyczerpujący, nawet w towarzystwie innej osoby. Wielu pacjentów musi także zrezygnować z prowadzenia samochodu, gdyż w czasie jazdy może dojść do nagłego omdlenia.

„Pacjenci nie chcą robić kłopotu sobie i innym, bywa, że wstydzą się swojej słabości i niemocy. W ten sposób dodatkowo sami wykluczają się z codziennego życia, zaczynają być niewidoczni dla otoczenia. Z tego względu niewydolność serca można określić mianem epidemii-widma. Pacjenci stają się niewidzialni: dla rodziny, społeczeństwa, nawet dla systemu, bo wciąż w kwestii zabezpieczenia tej grupy chorych jest bardzo wiele do zrobienia” – podkreśla Agnieszka Wołczenko.

Autor: Zbigniew Wojtasiński