„To kolejne unaocznienie powrotu do normalności” – mówi James, kelner w bistro L’Olympe. „Bardziej symboliczne niż konkretne, bo od początku miesiąca, dokładniej od 2 czerwca, kiedy pozwolono nam wystawiać stoliki na ulicę, ruch w interesie wrzał jak chyba nigdy dotąd” - dodaje.

„Ludzie spragnieni małej czarnej lub dużego piwa, pitych w towarzystwie, rzucili się na nasz ogródek, bez drzew i kwiatów, ale za to z potrojoną liczbą miejsc, w porównaniu z poprzednimi sezonami. I z widokiem na Buttes Chaumont – najpiękniejszy park paryski” - opowiada kelner.

„Dziś rano, mimo dobrej pogody i łagodnego słoneczka, klienci tłumnie wtargnęli do od miesięcy opuszczonego wnętrza lokalu. Zajmowali stoliki i ustawiali się przy barze, jakby po to, żeby przypomnieć sobie dawne gesty, gdy przed zejściem do metra, na rachu-ciachu połykali +café crème+ (kawę z mlekiem - PAP), którą zagryzali zamoczonym w niej croissantem” - relacjonuje.

Na pytanie, czy ogłoszone dopiero w niedzielę wieczorem zezwolenie na udostępnienie całej powierzchni lokali było dla niego niespodzianką, James odpowiada, że „co najmniej od czwartku byliśmy przygotowani na to, że zezwolenie obowiązywać będzie od dzisiaj”.

Reklama

Kelner tłumaczy, że przez dwa miesiące pełnej izolacji sanitarnej jego lokal zrezygnował ze sprzedaży na wynos, która była dozwolona. „Niewarta skórka wyprawki” – stwierdza i podkreśla odpowiedź machnięciem ręki. Przyznaje natomiast, że napawa go optymizmem „inwazja” stałych i nowych klientów po otwarciu ogródka. „Jeśli tak pójdzie dalej i jeśli latem przyjadą turyści zagraniczni, to wyrównamy straty spowodowane przez epidemię” – James odwraca się od ekspresu i woła do starszego pana palącego papierosa na ulicy: „Gerard, chodź, twój krem gotowy”.

Gerard przydeptuje niedopałek i ustawia się przy bufecie. „Mógłbym siedzieć w ogródku i spokojnie ćmić do końca. Brak mi jednak cynku (tak mówi się w Paryżu na obity blachą kontuar - PAP)” - mówi. „Od 20 lat co rano przychodzę tu na kawę z bagietką i bardziej niż peta żal mi tej ceremonii, choć cena fajek zrobiła się prohibicyjna” – tłumaczy Gerard i dodaje, że bistro zmieniało kilkakrotnie nazwę i właściciela, ale on zawsze o tej samej porze był na posterunku i dopiero ograniczenia związane z pandemią koronawirusa zmusiły go do dezercji.

Nie wszyscy są równie optymistyczni, co obsługa w L’Olympe. Właściciele położonego niedaleko baru Fleuri, czyli "Kwitnącego", nie wierzą, by znów mogły kwitnąć ich interesy. Lokal w narożnej kamienicy nie ma miejsca na ogródek. A ulica jest tak wąska, że mimo pozwolenia merostwa Paryża nie da się na niej wygospodarować miejsca choćby dla dwóch stolików.

Cieszą się jednak, że znów spotkają stałych klientów, a nowych zachwycą tradycyjną kuchnią paryskiego bistra.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)