Eksperci firm zajmujących się restrukturyzacją przyznają, że obecny sposób optymalizacji działania polskich firm niewiele się zmieni po tym, jak Polska wejdzie do strefy euro. Koszty produkcji i koszty zatrudnienia - podkreślają eksperci z firm zajmujących się doradztwem w zakresie restrukturyzacji - to dwie podstawowe kategorie wydatków przedsiębiorstw.

Koszty jak w Unii

Dzisiejsze koszty produkcji ponoszone przez firmy są w zasadzie takie, jak krajów unijnych - wiele polskich firm kupuje bowiem surowce za granicą, a to oznacza, że płacą już w euro lub dolarach. Jednak obecne wydatki na pracowników są wciąż o wiele niższe niż na Zachodzie, bo polskie płace, mimo że w ostatnich latach stale rosły, znacznie odbiegają jeszcze poziomem od zarobków mieszkańców bogatszych krajów UE. To jeden z głównych czynników decydujących o konkurencyjności polskich firm, głównie eksportowych.
Gdy dochodził do tego jeszcze tani złoty, dla eksporterów oznaczało to eldorado. Po wejściu do strefy euro poduszki bezpieczeństwa wynikającej z korzystnego kursu wymiany euro na złotego już nie będzie i nie pozostanie to bez wpływu na losy firm.
Reklama

Co by było dziś

Specjaliści od optymalizacji podkreślają, że trudno dziś przewidzieć, jak dokładnie wyglądać będzie sytuacja na rynku za trzy czy cztery lata (gdy teoretycznie mamy szansę być już w strefie euro). Ale żeby określić, jak wyglądałyby procesy restrukturyzacyjne w momencie zwolnienia gospodarczego, wystarczy wyobrazić sobie, co by się działo, gdyby Polska była w strefie euro już dziś.
- Nie jest wykluczone, że w takiej sytuacji niektóre procesy optymalizacyjne w polskich firmach, przede wszystkim cięcia zatrudnienia, musiałyby być głębsze, niż są - podkreśla Krzysztof Badowski, partner zarządzający firmy konsultingowej Roland Berger Strategy Consultants.
Nie byłoby bowiem efektu słabego złotego, który sprzyja firmom eksportowym, choć dziś - z powodu silnego zwolnienia gospodarek najbardziej rozwiniętych krajów UE - rzeczywiste korzyści ze słabej polskiej waluty mają tylko te firmy, które mają rzeczywiście wysoki udział kosztów denominowanych w złotym.
- Takie firmy rzeczywiście mają dzięki temu poduszkę finansową i są bardziej konkurencyjne - dodaje Krzysztof Badowski.
Ale ocena nie jest już tak oczywista - jak podkreśla Krzysztof Badowski - gdy weźmiemy pod uwagę kwestie opcji walutowych - które miały być ratunkiem dla wielu firm, ale okazały się pułapką.

Opcje lekiem na zło

Gdy w ubiegłym roku polska gospodarka rozwijała się bardzo szybko, a Polacy masowo kupowali za granicą dzięki mocnemu złotemu, polskie firmy eksportowe przeżywały najgorsze od niepamiętnych czasy.
Silna polska waluta powodowała, że eksport był coraz bardziej nieopłacalny. Wiele firm stawało z tego powodu przed widmem bankructwa.
W takiej sytuacji znalazła się np. milicka fabryka bombek, która na rynku działała nieprzerwanie aż od 1951 roku. Złoty spadł do wartości, która okazała się zabójcza dla milickiej fabryki, mniej więcej w połowie ubiegłego roku.
- Produkcja opłacała się do kiedy dolar kosztował 4 złote. Kryzys zaczął się, gdy cena spadła do 2,45 zł. Dziś kosztuje 2,17 złotych i wszystko, co wyprodukujemy, wpędza nas w większe koszty - tłumaczył w lipcu 2008 r. Andrzej Chałupa w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
W połowie lutego 2009 r. dolar kosztował około 3,90 zł. Przy takim poziomie fabryka w Miliczu mogłaby znowu prosperować. Wzmocnienie dolara przyszło jednak o pół roku za późno - w lipcu 2008 r. fabryka ogłosiła bowiem upadłość. Podobne problemy miało wiele innych firm, ale część z nich postanowiła się wcześniej zabezpieczyć. Z ofertą ratunkową przyszły banki. A koło ratunkowe, jakie rzuciły firmom, nazywało się opcje walutowe. To swego rodzaju zakład.
Firmy podpisywały umowy z bankami, że mimo dalszego umacniania się złotego wciąż mogą wymieniać waluty obce po stałym, opłacalnym dla nich kursie. Był jednak haczyk - jeśli złoty zacząłby się osłabiać, przedsiębiorstwa, niestety, traciły. A zyskiwały banki. Do osłabienia doszło pod koniec 2008 r., gdy kryzys gwałtownie rozlał się po całym świecie, powodując spadek wartości walut krajów Europy Środkowej i Wschodniej, w tym także złotego. Banki zaczęły zarabiać na opcjach, a setki firm - liczyć straty. Ogromne. Komisja Nadzoru Finansowego oszacowała niedawno, że negatywna wycena opcji to blisko 9 mld zł.
Krzysztof Badowski dodaje, że z powodu opcji ucierpiało wiele spółek nawet o zdrowych fundamentach.
- Bycie w strefie euro wyeliminowałoby konieczność hedgingu walutowego dla transakcji z naszymi głównymi partnerami handlowymi znajdującymi się przecież w strefie euro - podkreśla.

Zniknęła gotówka na przejęcia

A to oznacza, że byłyby w znacznie lepszej kondycji finansowej niż są. Mogłyby więc wykorzystać pieniądze do przejęć. Dariusz Tenderenda, partner zarządzający firmy Navigator Capital, specjalizującej się w doradztwie finansowym oraz fuzjach i przejęciach, przypomina, że w na koniec 2007 r. polskie firmy miały duże zasoby gotówki.
- To było ponad 40 miliardów euro. Gdybyśmy byli w strefie euro, to byłoby dla nich eldorado, świetny okres, by przejmować dziś znacznie przecenione spółki zachodnie. Ale problem opcji spowodował, że część tych pieniędzy wyparowała - mówi Dariusz Tenderenda.
Dodaje, że nawet te firmy, które uniknęły problemu opcji w okresie silnej złotówki, tak osłabły na zagranicznych rynkach, że nawet ostatni spadek wartości złotego niewiele im pomógł.
- Jeśli taka firma wypadła z rynku ze swoimi produktami, ponowne wejście na rynek zajmuje od kilku miesięcy do nawet roku - podkreśla Dariusz Tenderenda.

Przy jakim kursie lepiej

Polska przygotowuje się do wejścia do strefy euro, a jedna z ważnych dyskusji dotyczy wartości złotego, przy jakiej Polska powinna wprowadzać wspólną unijną walutę.
- Przy kursie powiedzmy 3,30 zł za euro atrakcyjność produktów i usług polskich firm jest dużo mniejsza niż przy kursie 4,50 zł za euro. Ale z drugiej strony mamy zobowiązania państwa oraz gospodarstw domowych w obcych walutach, dla których im mocniejszy złoty, tym lepiej. Trzeba znaleźć złoty środek, ale moim zdaniem na pierwszym miejscu powinien być interes firm, które inwestują, tworzą miejsca pracy i płacą podatki, by państwo mogło spłacać długi - dodaje Dariusz Tenderenda.
Krzysztof Badowski dodaje, że wejście do strefy euro wcale nie oznacza, że nasza gospodarka straci swoje główne atuty.
- Należy oczekiwać, że wysokość płac w polskiej gospodarce będzie rosnąć, zbliżając się do poziomu płac w najbardziej rozwiniętych krajach Europy. Nie stanie się jednak to natychmiast - jest to proces rozłożony na lata - dodaje Krzysztof Badowski.