To wszystko zrobiło wrażenie na Nicolasie Sarkozym. Na początku 2007 roku, podczas kampanii prezydenckiej w Londynie (który jest siódmym co do wielkości francuskim miastem), z zazdrością mówił o brytyjskich sukcesach. Podkreślał, że produkt krajowy brutto (PKB) na osobę jest tu o 10 proc. większy niż we Francji.

Upadek z wysoka

Poczucia sukcesu nie brakowało i krajowym politykom. W ostatnich dniach na stanowisku ministra skarbu Gordon Brown - który zaraz potem został premierem - był tak pewien, iż udało mu się wyeliminować powtarzanie się okresów boomu i załamania, że ciągle deklarował wyższość swojego sposobu zarządzania gospodarką nad stosowanymi przez inne kraje. Prezentując budżet w marcu 2007 roku, mówił: - Przed 1997 rokiem znajdowaliśmy się na samym dole krajów G7, jeśli chodzi o dochód narodowy na osobę. Wyprzedzały nas Niemcy, Włochy, Kanada i Japonia. Teraz ustępujemy jedynie USA.
W tym tygodniu Alistair Darling, następca Browna na stanowisku ministra skarbu, przedstawia podczas głębokiej recesji budżet, oznaczający zadłużanie się państwa w skali niemającej precedensu w czasach pokojowych. Według popularnego poglądu sukcesy gospodarcze okazały się mirażem, opartym na łagodnych regulacjach finansowych; na polityce gospodarczej, wynikającej raczej ze szczęśliwego zbiegu okoliczności niż z celowych działań; na eksplozji napędzanej długiem konsumpcji i na nadmiernym poleganiu na usługach finansowych w City.
Reklama
Nie ma się więc co dziwić, że gdy na początku kwietnia Nicolas Sarkozy przyjechał do Londynu na szczyt G20, mówił o tym, że „zakończył się rozdział” dominacji anglosaskiego modelu kapitalizmu.
Podobny nastrój przeważa w Wielkiej Brytanii. George Osoborne, minister skarbu w konserwatywnym gabinecie cieni, stwierdził w tym miesiącu, że opinia publiczna czuje się „rozczarowana, zdradzona i wściekła na rynki finansowe”. Krytykując rząd, dodał, że Brytyjczykom „przez całą dekadę wmawiano, iż osiągnęli finansową nirwanę stabilności i wzrostu, tymczasem okazało się, że była to kruche złudzenie dobrobytu opartego na długu”.

Krok na lewo?

W Partii Pracy recesja wywołała dyskusję ideologiczną, która się zapewne nasili, jeśli - jak się oczekuje - partia ta przegra wybory w połowie 2010 roku. Jej lewe skrzydło nalega na powrót do wspieranych przez nią dawniej wysokich podatków i gospodarki planowej. - Recesja zniszczyła zgodę na rozwiązania neoliberalne... potrzeba nowego socjalizmu - mówił niedawno czołowy poseł lewego skrzydła, Jon Cruddas.
Ministrowie zajmują niewygodną pozycję centrową, starają się trzymać dwie sroki za ogon - z jednej strony demonstrując niezadowolenie z konieczności ratowania instytucji finansowych i determinację w określeniu na nowo zasad finansowych, z drugiej zaś podkreślając, że wiele czynników brytyjskiego sukcesu z ostatniej dekady nadal zachowuje moc.
Ogłoszony właśnie budżet nie odnosi się bezpośrednio do przyszłości gospodarczej Wielkiej Brytanii w długim okresie. Jednak pytanie o to, jaki ma być brytyjski model ekonomiczny, stanowić będzie główny punkt ogólnonarodowej dyskusji zarówno przed wyborami, jak i po nich. Jest z tym jednak ogromny problem: nie ma zgody co do tego, na czym się opiera dotychczasowy model, czy jakieś jego cechy rzeczywiście wspierają wzrost i czy rząd miał - albo mógł mieć - dominującą rolę w kształtowaniu gospodarki.

Główne zarzuty

W dodatku ostatnie tygodnie dostarczają coraz więcej dowodów na to, że gospodarki brytyjskiej - mimo wszystkich błędów, wynikających z łagodnych przepisów finansowych - kryzys nie dotknął o wiele silniej niż innych krajów. Najnowsze prognozy Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju wskazują, że w 2009 roku spadek brytyjskiego PKB będzie znacznie mniejszy niż przeciętna dla krajów zarówno G7, jak i OECD, a skala ożywienia w 2010 roku będzie zbliżona do średniej dla tych państw.
Rzecz w tym, że obecnego kryzysu nie da się łatwo wyjaśnić za pomocą trzech podstawowych zarzutów, wysuwanych wobec gospodarki brytyjskiej w ostatniej dekadzie - nadmiernego polegania na finansowanym z kredytów budownictwie mieszkaniowym i na usługach finansowych oraz stosowania polityki ekonomicznej, która w godzinie próby zawiodła.
Wielu ekonomistów i polityków wskazuje na wzrost zadłużenia gospodarstw domowych do 160 proc. ich dochodu jako na złudną siłę, wpierającą w ciągu minionych 12 lat wzrost gospodarczy. Zdaniem Danny'ego Gabbaya, dyrektora Fanthom Financial Consulting, był to kolejny objaw odwiecznej brytyjskiej choroby. - Ogarnia nas mieszkaniowe szaleństwo, kierując się cenami domów, pożyczamy ogromne kwoty i wydajemy je na rozrywki. Te długi trzeba teraz spłacać i to właśnie na długie lata ograniczy wydatki konsumpcyjne gospodarstw domowych - mówi.
Choć jednak ta argumentacja brzmi przekonująco, nie wszystkie dowody ją potwierdzają. Inaczej bowiem niż w USA w Wielkiej Brytanii udział konsumpcji w dochodzie narodowym zmniejszył się w ostatniej dekadzie, a spadek stopy oszczędzania gospodarstw domowych po 2006 roku odzwierciedla nie tyle wzrost konsumpcji, co kosztów utrzymania. Narastaniu zadłużenia części gospodarstw można przeciwstawić zwiększenie akumulacji finansowej przez inne.

Dług nie taki duży

Według Bena Broadbenta z banku Goldman Sachs „zapożyczanie się było skutkiem wysokich cen mieszkań, a nie ich przyczyną”, co jego zdaniem świadczy że odsetek konsumpcji „napędzanych” tymi cenami był stosunkowo niewielki - i co sugeruje, że podczas spowolnienia wydatki gospodarstw domowych mogą się utrzymywać na relatywnie dobrym poziomie.
Poza tym, jeśli uwzględnić także przedsiębiorstwa, okazuje się, że w ostatniej dekadzie sektor prywatny nigdy nie miał dużego deficytu, a tak właśnie było w okresach boomu z lat 80. i 90. XX wieku. Choć więc łatwo twierdzić, że to zadłużenie stało się przyczyną zarówno poprzedniego wzrostu, jak i obecnych problemów, udowodnić to jest już dużo trudniej.
Równie problematyczne jest wskazywanie na dominację City jako na przyczynę dawnych sukcesów i obecnych kłopotów. Zbyt łagodne przepisy rzeczywiście przyczyniły się do kryzysu bankowego i już się od nich odchodzi. Wprawdzie dla finansów publicznych utrata zysków przez sektor finansowy stanowi poważny cios, często przesadnie wysoko ocenia się znaczenie City dla gospodarki i tworzenia bogactwa kraju. Choć rzeczywiście gospodarka mocno uzależniła się od sektora usług dla biznesu, to zatrudnienie w pośrednictwie finansowym prawie nie wzrosło, nastąpiło natomiast ogromne jego zwiększenie w usługach związanych ze sferą publiczną. Londyński sektor finansowy zatrudnia niespełna 1 proc. wszystkich pracowników w kraju. Prawdą jest, że usługi dla biznesu - także finansowe - rozwijały się gwałtownie. Jak jednak szacuje Ben Broadbent, sprzątanie pomieszczeń przemysłowych - to również usługa dla biznesu - przyczynia się do tworzenia dochodu narodowego w skali dwa razy większej niż City.

Hasło zamiast programu

Trzecim słabym punktem modelu brytyjskiego było samozadowolenie przedstawicieli rządu i polityków, uważających, że odkryli perfekcyjny model zarządzania gospodarką. - Hasło „Nie będzie już wahań cyklu koniunkturalnego” nie było przecież żadnym modelem - mówi Lord Lamont, były konserwatywny minister skarbu. Dziś - gdy gospodarka przeżywa najgłębsze od początku lat 80. XX wieku załamanie, gdy funt stracił 25 proc. wartości i gdy wypłacalność rządu zależy od kaprysów międzynarodowych rynków obligacji państwowych - nie ma wątpliwości co do tego, że władze muszą solidnie się zastanowić nad tym, co zrobić, żeby w przyszłości lepiej prowadzić politykę budżetową i pieniężną i jak poprawić przepisy dotyczące banków.
Brytyjska polityka ekonomiczna nie przyniosła jednak skutków wyraźnie gorszych niż polityka stosowana przez inne kraje na zbliżonym poziomie rozwoju - a spadek wartości funta uważa się w Londynie za niedostępny wielu innym krajom sposób wydobywania się z obecnych kłopotów.
W efekcie, politycy wszystkich opcji skłonni są raczej zgodzić się z poglądem, że Wielka Brytania nie zastosuje jakiegoś całkiem nowego modelu ekonomicznego - i że nie powinna tego robić (zresztą tak czy inaczej wprowadzenie go nie leżałoby w mocy polityków). Lord Mandelson, sekretarz d.s. biznesu, podkreśla, że jego wezwań do „nowej aktywności przemysłowej” nie powinno się utożsamiać z powrotem do polityki w stylu lat 70., czyli kontroli nad poszczególnymi sektorami gospodarki i wskazywania, jaka branża ma się rozwijać.
- Mimo pojawiających się obecnie w Wielkiej Brytanii i w całej Unii, nacisków na zmianę kursu, chciałbym zapewnić, że utrzymane zostaną wspierające wzrost gospodarczy rozwiązania, czyli polityka dotycząca konkurencji oraz rynku pracy - mówił niedawno Lord Mandelson.

Swoboda pozostanie

Opinię, że główny problem nie dotyczy kwestii ideologicznych, podziela Vince Cable, minister skarbu w gabinecie cieni Liberalnych Demokratów i jeden z najzagorzalszych krytyków kierowania gospodarką przez Gordona Browna. - W tym „brytyjskim modelu” są elementy, których z całą pewnością chcemy się trzymać. Jednym z nich jest otwartość gospodarki - nie chcemy powrotu do dyrygowania nią na sposób francuski - mówi Vince Cable. - Na krótką metę kombinacja stabilnej polityki budżetowej z niezależną polityką pieniężną nie udała się, i wina za to spoczywa niewątpliwie na Labourzystach, ale sam model był dobry.
Podobnie uważa Lord Lamont: - Istotne jest, żeby nie wylewać dziecka z kąpielą. To, co się dzieje obecnie, w większym stopniu wynika z zawodności regulacji niż z zawodności rynków. Nie sugerowałbym, że trzeba odrzucić wolnorynkową ekonomię, ale że należy znacznie wzmocnić przepisy odnoszące się do banków.
Tak więc w najbliższych latach gospodarkę brytyjską czeka raczej ewolucja i to odbywająca się metodami subtelniejszymi, niż się popularnie przewiduje. Ponieważ sektor publiczny będzie podlegał ograniczeniom finansowym, wzrost zatrudnienia ponownie przemieści się do sektora prywatnego, wydajność będzie zapewne stale rosła, jedynie politycy będą może mniej skłonni do pouczania świata i namawiani innych, żeby szli w ślady Wielkiej Brytanii. Ale dyskusje o „modelu brytyjskim” nadal się będą toczyć, a porównanie do niego jedni będą uważać za powód do dumy, a inni - za zniewagę.
ikona lupy />
Brytyjski model gospodarczy / DGP