"Dalsze rozszerzenie UE i nowy traktat są ze sobą ściśle powiązane. Nawet dla przyjęcia Chorwacji musimy wcześniej przyjąć Traktat z Lizbony. Traktat z Nicei nie pozwala na dalsze rozszerzenie UE i tyle" - tłumaczyły źródła w Berlinie w tym tygodniu.

Nawet jeśli w słowach tych jest więcej presji niż prawnych możliwości, Paryż i Berlin wykluczają, by Unia Europejska mogła zdobyć się na kolejną próbę negocjacji nowego traktatu, gdyby ten z Lizbony przepadł w Czechach lub Irlandii.

Zawarta w Traktacie z Lizbony reforma instytucjonalna UE miała dostosować UE do wielkiego rozszerzenia, które nastąpiło dokładnie pięć lat temu. UE przygotowywała tę reformę (najpierw w formie eurokonstytucji) od prawie 10 lat.

W Pradze i w Dublinie

Reklama

Francuski prezydent Nicolas Sarkozy i kanclerze Angela Merkel straszyli wstrzymaniem rozszerzenia UE już nazajutrz po odrzuceniu traktatu przez Irlandię w czerwcu ubiegłego roku. Ale dziś takie deklaracje nabierają szczególnego znaczenia. Jeśli bowiem czeski Senat, gdzie większość stanowią politycy przychylni eurosceptycznemu prezydentowi Vaclavowi Klausowi, odrzuci 6 maja Traktat z Lizbony, wówczas Irlandia nie będzie nawet musiała powtarzać referendum, a polski prezydent podpisywać ratyfikacji. Traktat z Lizbony wyląduje w koszu.

"Jesteśmy raczej ostrożnie optymistyczni w sprawie głosowania w Senacie" - wyznają źródła w Berlinie. Paradoksalnie bowiem upadek czeskiego rządu w samym środku trwania czeskiego przewodnictwa w UE spowodował wzrost wątpliwości w stosunku do Klausa, obaw o izolację Czech i dalsze pogorszenie i tak katastrofalnej już reputacji Czech. "Na dziś brakuje tylko głosów dwóch senatorów, by ratyfikować traktat" - powiedziały PAP źródła czeskie. Były raczej spokojne, że uda się je zdobyć do 6 maja.

Unijni dyplomaci wierzą też, że Klaus, zdeklarowany przeciwnik Traktatu z Lizbony, choć nie będzie namawiał senatorów do jego przyjęcia, to również "nie będzie namawiał do głosowania przeciw".

Zarazem wytykają jednak Czechom, że należąc do najgorliwszych zwolenników rozszerzenia UE, blokują pogłębienie integracji.

"Jeśli traktat przepadnie, to w Bundestagu nie widzę na dziś większości dla rozszerzenia UE. Bez dalszej integracji nie będzie Chorwacji w UE" - powiedziała w środę na spotkaniu z brukselskimi korespondentami w Berlinie deputowana SPD Eva Hoegel z komisji ds. europejskich Bundestagu.

Planu B nie ma

Jaki jest wobec tego plan B? Czy Chorwacja, która już niemal zakończyła negocjacje akcesyjne (do pełnego zakończenia pozostaje rozstrzygnięcie sporu o granicę morską ze Słowenią) padnie ofiarą niezdolności obecnych członków UE do zreformowania unijnych instytucji?

"Nie ma sensu dziś mówić, że jest plan B, bo potrzebujemy tej presji na Klausa i Irlandczyków" - wprost powiedziała Hoegel.

Eksperckie źródła w Berlinie wyznają, że "rząd ma w głowie" pewne rozwiązanie. A mianowicie - dołączenie części zawartych w Traktacie z Lizbony postanowień (zwłaszcza instytucjonalnych) do traktatu akcesyjnego Chorwacji i ewentualnie Islandii, która też zaczęła pukać do drzwi UE.

"Jest polityczna wola, by przyjąć Chorwację, a nawet Islandię, bo to byłoby ekonomiczne korzystne dla UE" - powiedziały te źródła. Ale dopóki Traktat z Lizbony jest nieprzyjęty, wszyscy będą mówić, że to niemożliwe" - dodają. I zapewniają, że teoretycznie do traktatu akcesyjnego można dołączyć "wszystko za wyjątkiem Karty Praw Podstawowych".

Tylko że wówczas Irlandczycy musieliby przeprowadzić wymagane ich konstytucją referendum, skoro traktat zawierałby reformę instytucjonalną Unii. Pytanie, czy z demokratycznego punktu widzenia przeprowadzanie trzeciego referendum w tej samej sprawie jest możliwe.