Plany są piękne

Plany Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa przewidujące zwiększenie sprzedaży gazu do poziomu 18 mld m sześc. rocznie w 2015 r. eksperci oceniają jaką zbyt optymistyczne. Prezes spółki Michał Szubski

ikona lupy />

broni prognoz, ale przyznaje jednocześnie, iż osiągnięcie tego poziomu jest możliwe, tylko wtedy, gdy część elektrowni zrezygnuje z węgla i przejdzie na niebieskie paliwo.

Reklama

PGNiG zakłada, że - w ciągu najbliższych sześciu lat - wolumenowa wielkość sprzedaży spółki wzrośnie w stosunku do 2009 r. o blisko 29 proc. Obecnie wynosi ona ok. 14 mld m sześc. rocznie. - To realny poziom. Pod taki wolumen próbujemy zbudować bilans podaży, czyli zapotrzebowania i kontraktów na zakup gazu - przekonuje Michał Szubski.

Tyle, że kruche…

Jak podkreśla kluczem do osiągnięcia tego celu jest jednak energetyka. - Wiele zależy od tego czy będzie w końcu w Polsce przyzwolenie na budowę bloków energetycznych w oparciu o gaz ziemny - tłumaczy.

Oparte o założenie, że górnicy to kupią

Przekonuje jednocześnie, że nie będzie to stanowić problemu dla górników i kopalń. - Trzeba zdać sobie sprawę, że wcale nie jesteśmy konkurencją dla wytwórstwa węglowego. Jesteśmy w stanie wypełnić pewną niszę związaną z ochroną środowiska i produkcją energii zielonej. W tych dwóch obszarach widzimy właśnie szansę na swój rozwój - przekonuje prezes gazowego monopolisty.

A nie będzie to takie proste

ikona lupy />

Według Andrzeja Szczęśniaka, niezależnego analityka rynku, prognozy PGNiG mają jednak kruche podstawy. - Aby elektroenergetyka była zainteresowana tym paliwem cena gazu musi być atrakcyjna a jego dostępność niezagrożona – wyjaśnia.

Jego zdaniem te dwa elementy to podstawowe, długoterminowe czynniki decydujące o zakupie gazu przez sektor elektroenergetyczny.

- W obu przypadkach PGNiG ma jednak problem - twierdzi nasz rozmówca. Jak zaznacza, trudno liczyć na tani gaz, skoro PGNiG zamierza sprowadzać go w postaci drogiego LNG z Kataru. - Ponadto ciągłe problemy z dostawami zakontraktowanych ilości surowca z Rosji też nie wróżą niczego dobrego – dodaje ekspert.