Tak więc zamiast w jakimś stopniu równoważyć skutki załamania na rynku nieruchomości, sektor turystyczny – którego wyniki są w tym roku wyjątkowo marne – staje się po prostu kolejną dziedziną przysparzającą kłopotów gospodarce kraju. W wielu miejscowościach liczba rezerwacji spadła o co najmniej 10 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym.
– Jesteśmy całkowicie uzależnieni od turystyki – mówi Alvaro Middelmann, prezes Zrzeszenia Turystyki Mallorki w Palnie, a jednocześnie regionalny dyrektor linii lotniczych Air Berlin. Jak ocenia, na Balearach 80 proc. działalności gospodarczej ma związek turystyką, a w całej Hiszpanii wynosi on 12 proc. Co roku Mallorkę odwiedza około 10 milionów ludzi.
Za obecną sytuację Alvaro Middelman obwinia napływ złych wiadomości, dotyczących globalnego kryzysu gospodarczego. – One mają ogromny wpływ na ludzi, którzy podczas wakacji powinni się przecież dobrze czuć – mówi. – Hotelarze starają się jak tylko mogą, żeby jakoś przetrwać ten sezon. Wokół pełno obniżek. – Jak ujmuje to inny przedstawiciel branży turystycznej: Słaby funt kompletnie rozwalił rynek brytyjski.
– Wszystkie odwiedzane przez turystów miejscowości i miejsca w Hiszpanii – od Muzeum Guggenheima w położonym na północy Bilbao po ośrodki rekreacyjne w Costa del Sol na południu kraju – odczuwają skutki globalnego załamania gospodarczego. USA, do których przybyło w zeszłym roku 58 mln gości zagranicznych, zajęło miejsce Hiszpanii (57,3 mln) jako drugiego w świecie kraju najczęściej odwiedzanego przez turystów (pierwsza pozycja od dawna przypada Francji).
Reklama
A w I kwartale liczba przybyłych do Hiszpanii zagranicznych turystów zmalała w skali roku o 16,3 proc., do 8,9 miliona. Mallorca skuteczniej niż inne miejscowości w Hiszpanii opiera się załamaniu. Alvaro Middelmann optymistycznie mówi o „stagnacji”, przewidując, że w drugim półroczu liczba turystów na tej śródziemnomorskiej wyspie dorówna tej sprzed roku, choć większość gości wyda tu prawdopodobnie mniej pieniędzy. Gorzej odczuje je inny hiszpański ośrodek rekreacyjny – położone na Atlantyku Wyspy Kanaryjskie, uzależnione od gości z Wielkiej Brytanii. – Takie wyspy jak Tenerife czy Lanzarote bardzo ucierpią – mówi jeden z czołowych hiszpańskich hotelarzy, skarżąc się na konkurencję krajów spoza strefy euro, między innymi Turcji i Egiptu. W Palmie władze starają się przede wszystkim upiększyć miasto i przywrócić zaufanie do branży.
– W tych czasach podstawowe znaczenie ma przekazanie sygnału pewności siebie i spokoju – mówi Joana Maria Borras, we władzach miasta odpowiedzialna za handel i turystykę. Spadek ruchu turystycznego zaczyna się odbijać na wynikach firm. Osiągająca w Hiszpanii połowę swoich zysków grupa hotelowa Sol Melia podała, że I kwartał był dla sektora turystycznego najgorszy od 20 lat – a jej zysk netto spadł do 500 tys. euro, choć w pierwszych trzech miesiącach 2008 roku wynosił 18,1 mln euro. Inna firma, NH Hotels, podwoiła w I kwartale straty (do 47,5 mln euro) i ogłosiła plany sprzedaży majątku oraz emisji nowych akcji w celu zmniejszenia ciążących na niej długów.
Linie lotnicze Iberia podały, że ich strata netto w I kwartale wyniosła 92,6 mln euro i że będą redukować personel, wstrzymają rekrutację oraz dokonają znacznych cięć wydatków bieżących, a także inwestycji. Socjalistyczny rząd Hiszpanii, krytykowany przez przedsiębiorców za to, że nie chce przyjąć do wiadomości znaczenia turystyki dla gospodarki kraju, zasila ten sektor kwotą 1 miliarda euro z przeznaczeniem na jego modernizację.
Ogłosił też cały zestaw skomplikowany ulg podatkowych i obniżek opłat, które mają pomóc pogrążonym w kłopotach liniom lotniczym oraz firmom hotelarskim w przetrwaniu kryzysu. Mało kto jednak wierzy, żeby te posunięcia wystarczyły do uratowania żyjących z turystyki dziedzin gospodarki przed czekającymi je w 2009 roku poważnymi trudnościami.