Zdecydowanie lepsze dane dotarły z rynku nieruchomości. Publikowany przez NAR (stowarzyszenie pośredników) indeks podpisanych umów kupna domów na rynku wtórnym wzrósł (po raz piąty z rzędu) o 3,6 procent (oczekiwano kosmetycznej zwyżki). Co prawda podpisana umowa nie musi się zmaterializować (w USA przez długi czas można się z niej wycofać), ale faktem jest, że to już kolejny raport z tego rynku, który sygnalizuje poprawę.

Wykupiony rynek zawsze zwiększa prawdopodobieństwo realizacji zysków. Nic więc dziwnego, że indeksy spadały po około jeden procent. Chęć uczestnictwa w hossie (tak już niektórzy o tym mówią) była jednak zbyt duża, a realnych powodów do sprzedaży akcji nie było. Nic dziwnego, że już po 2,5 godzinach indeksy zabarwiły się na zielono. Pierwszy atak indeksu S&P 500 na opór z jesieni zeszłego roku (okolice 1.010 pkt.) nie powiódł się. Indeksy szybko zawróciły, ale byki były nieustępliwe i znowu zaczęły ceny akcji podnosić. Przez bardzo długi czas nic z tego nie wychodziło i dopiero dosłownie ostatnie minuty sesji doprowadziły do kosmetycznego wzrostu indeksów. Opór jednak ocalał. Rynek jest dramatycznie wykupiony, ale jak ma spadać, kiedy nie ma pretekstu?

GPW rozpoczęła wtorek spadkami indeksów. Były one zdecydowanie większe niż na rynkach Francji czy Niemiec. Nadal bardzo dobrze zachowywał się sektor mniejszych spółek – MWIG40 tracił nieznacznie. Przed sesją Pekao, pierwszy z trzech dużych banków (pierwszy w tym tygodniu), opublikował swój raport półroczny. Wynik za drugi kwartał był o około 20 procent lepszy od oczekiwań, a zysk spadł w porównaniu do zeszłego roku tylko o 26 procent. „Tylko”, bo bank bardzo dobrze sobie radzi ze swoim portfelem kredytowym (ma ich stosunkowo mało). Raport nie spotkał się jednak z entuzjastycznym przyjęciem. Wręcz odwrotnie: w sektorze bankowym akcje Pekao taniały najmocniej. Teoretycznie takie zachowanie jest dziwne, bo tak konserwatywny bank pewnie będzie miał lepsze wyniki niż jego rywale, ale taką reakcję można wytłumaczyć realizacją zysków. Po prostu zadziałała stara zasada: „kupuj pogłoski, sprzedawaj fakty”.

Przed południem skala spadku zaczęła się zmniejszać, bo GPW poszła za przykładem innych giełd europejskich, gdzie spadki były naprawdę niewielkie. Było to jednak jedynie drgnięcie, po którym rynek zawrócił i ugrzązł w marazmie. Wszyscy czekali na to, co zrobią Amerykanie. Dopiero na pół godziny przed rozpoczęciem sesji w USA, kiedy kontrakty na amerykańskie indeksy zmniejszały skalę spadków, WIG20 ruszył na północ. Zakończyliśmy sesję spadkiem o nieco ponad jeden procent, ale to zdecydowanie w niczym nie zmieniło obrazu rynku. Oscylatory się wychłodziły i indeksy mogą dalej rosnąć. Tylko krańcowe wykupienie indeksów w USA nadal będzie straszyło graczy.

Reklama