Projekt budżetu, który wczoraj przyjął rząd, zakłada bardzo duży wzrost tzw. potrzeb pożyczkowych netto. Jest to dług, który zostanie zaciągnięty na poczet finansowania m.in. deficytu budżetowego i tzw. deficytu środków europejskich, a nie na obsługę starych zobowiązań.
O ile w tym roku potrzeby pożyczkowe netto mają wynieść ponad 52 mld zł, o tyle w przyszłym wzrosną one aż do 82,1 mld zł. Mówiąc inaczej: taką kwotę Ministerstwo Finansów będzie musiało ściągnąć z rynku.
– Technicznie jest to możliwe. Resort jest w stanie to sprzedać, ale za niższą cenę i oferując wyższą rentowność – ocenia Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego.

Co ze stopami

Reklama
I dodaje, że ministerstwu zadanie mogą dodatkowo utrudnić nasilające się w trakcie przyszłego roku oczekiwania podwyżek stóp procentowych. Inwestorzy są mniej skłonni kupować papiery, jeśli spodziewają się szybkiego wzrostu oprocentowania.
Zdaniem Jacka Wiśniewskiego z Raiffeisen Banku wzrost kosztów obsługi długu jest prawdopodobny, ale nie przesądzony. Bo MF zakłada, że potrzeby netto będzie finansowało głównie obligacjami, a ich oprocentowanie nie zależy wyłącznie od wielkości podaży.
– W przypadku dłuższych papierów kształt tzw. krzywej rentowności może zależeć od wielu czynników. Choćby od tego, jak atrakcyjne są obligacje konkurencji albo jak zmieniają się oczekiwania inflacyjne – mówi ekonomista.

Chłonny rynek

Według Remigiusza Grudnia z PKO BP rynek powinien bez większego problemu wchłonąć dodatkową podaż.
– Przy takim planie Ministerstwa Finansów oznaczałoby to średniomiesięczny wzrost podaży o 2 mld zł. To nie jest wielkość, z którą rynek nie jest sobie w stanie poradzić – mówi analityk.
Takim optymistą nie jest Jacek Wiśniewski. Jego zdaniem to, że ministerstwo stosunkowo gładko poradziło sobie z dużymi potrzebami pożyczkowymi w tym roku, jest skutkiem pojawienia się nadpłynności w sektorze bankowym. Resort dostosował się do potrzeb rynku, sprzedając instrumenty o stosunkowo krótkim terminie zapadalności.
– Gdyby nie nadpłynność, mógłby być problem. Pytanie, czy banki będą zmniejszały swoje zaangażowanie w tym sektorze, czy też zechcą je zwiększyć. To drugie jest mało prawdopodobne. Resort zdaje sobie chyba sprawę, że możliwości rynku krajowego nie są nieograniczone. I dlatego zamierza wyjść na rynek zagraniczny – mówi ekonomista Raiffeisen Banku.

Finansowanie zagraniczne

Według projektu budżetu, jedna czwarta potrzeb pożyczkowych ma zostać sfinansowana za granicą.
Analitycy, z którymi rozmawialiśmy, uważają, że obecna sytuacja rynkowa jest korzystna dla ministerstwa.
– Ministerstwo Finansów zakłada aprecjację złotego w przyszłym roku i w kolejnych latach. A to oznacza, że w średnim okresie nominalna wielkość długu przeliczona na złote będzie spadać. Zmniejszą się też koszty obsługi – mówi Remigiusz Grudzień.
Dodaje, że resort prawdopodobnie będzie chciał skumulować emisje zagraniczne na początku roku.
– Ministerstwo zawsze twierdzi, że dostosuje swoje działanie do warunków rynkowych. W tym przypadku można to interpretować tak, że postara się sprzedać obligacje za granicą jak najszybciej, gdy złoty jest jeszcze stosunkowo słaby – mówi analityk.
Piotr Kalisz zwraca jednak uwagę, że ewentualny zysk na zmianie kursu może zostać zjedzony przez wysoką premię za ryzyko, jakiej mogą zażądać inwestorzy zagraniczni.
– Już teraz rentowność obligacji, które rząd sprzedaje za granicą, jest stosunkowo wysoka. Choć dobry klimat na rynkach mógłby ją zmniejszyć, to jednak perspektywa dużej podaży może zadziałać negatywnie – mówi ekonomista Citi Handlowego.