Wśród osób tych jest Gene Sperling, który w zeszłym roku otrzymał 887,7 tys. dolarów z Goldman Sachs i 158 tys. dolarów za wykłady w firmach finansowych, w tym w spółce kierowanej przez milionera Allena Stanforda, oskarżanego o zbudowanie oszukańczej piramidy finansowej. Inny wysoki doradca, Lee Sachs zarobił ponad 3 mln dolarów w nowojorskim funduszu hedgingowym Marines Investment Group.

Jako członkowie roboczego gabinetu Geithnera, Sperling i Sachs mają ogromne wpływy w Departamencie Skarbu, gdzie uczestniczą w nadzorowaniu pakietu pomocy dla banków wartości 700 mld dolarów, przygotowują przepisy dotyczące wynagradzania szefów firm oraz reformę regulacji finansowych. Ale nie podlegają oni kontroli publicznej, która obowiązuje kandydatów zatwierdzanych przez Senat, ani też nie muszą stawać przed Kongresem w celu obrony lub wyjaśnienia polityki amerykańskiego resortu skarbu.

„To niewiarygodnie sprytni ludzie, obdarzeni olbrzymim talentem i wiedzą. Powstaje jednak ryzyko, że w ten sposób potęguje się problem, polegający na identyfikowaniu naszych regulatorów z Wall Street” – mówi Bill Brown, profesor Duke University School of Law i były dyrektor zarządzający w Morgan Stanley.

Chociaż nie jest niczym nadzwyczajnym fakt, że wysocy urzędnicy Departamentu Skarbu mają za sobą kariery w sektorze finansowym, prezydent Barack Obama jest bardzo krytycznie nastawiony do Wall Street i jedną z przyczyn krachu na rynkach finansowych upatruje w kulturze wysokiego ryzyka i horrendalnych zarobków, praktykowanych w mateczniku amerykańskiej finansjery.

Reklama