Inwestorzy giełdowi musieli wczoraj obstawić niczym w kasynie: wart 700 mld USD plan ratunkowy dla banków przejdzie przez Kongres czy nie? Kto obstawiał pierwszy scenariusz - kupował akcje. Kto drugi - sprzedawał. Większość zagłosowała swoimi pieniędzmi za pierwszym. Indeksy na rynkach europejskich i amerykańskich urosły z grubsza o 2 proc., a podrożały głównie banki i instytucje finansowe, których akcje jeszcze kilka dni temu parzyły ręce – informuje „Gazeta Wyborcza”.
W tle giełdowych zmagań trwa polityczna batalia o przyszły kształt rynków finansowych, gdy już zostanie zażegnany kryzys.
- Potrzebujemy kontroli nad tym, co dotychczas było puszczone samopas. Potrzebujemy nadzoru nad światowymi rynkami - mówił w Nowym Jorku Gordon Brown, brytyjski premier. To najbardziej radykalne stwierdzenie, jakie padło podczas kryzysu z ust światowego przywódcy. Brown zbiera poparcie światowych liderów dla ustanowienia instytucji, która mogłaby zapobiegać kryzysom finansowym.
Na razie nie wiadomo, w jakiej formie takie międzypaństwowe ciało miałoby kontrolować rynki i czym się zająć. Brown na razie ujawnił tylko, że chciałby, żeby taka instytucja ograniczała ryzyko, jakie mogą podejmować międzynarodowe instytucje finansowe. Fundamentem nowego globalnego nadzorcy miałby być Międzynarodowy Fundusz Walutowy i banki centralne największych gospodarek świata. Ale na razie nie wiadomo nic więcej.
Wszyscy politycy, którzy zjechali na coroczną sesję ONZ, przyznają, że kryzys dotyka ich mocno i wszyscy są świadomi, że muszą zapobiec takiej sytuacji w przyszłości. Prezydent Francji Nicolas Sarkozy wezwał do spotkania liderów ekonomicznych z całego świata.
- Musimy wspólnie wyciągnąć wnioski z tego załamania - mówił Sarkozy. - Odbudujmy kapitalizm, w którym agencje kredytowe będą kontrolowane i kiedy trzeba - karane. Musimy to zrobić wspólnie, tylko wtedy się uda - dodał.
Przywódcy obu partii w Kongresie USA oraz przedstawiciele administracji byli w czwartek coraz bliżej kompromisu w sprawie wielkiego pakietu ratunkowego sekretarza skarbu Henry'ego Paulsona mającego ocalić amerykańską gospodarkę przed katastrofą.
Szef banku centralnego Fed Ben Bernanke obrazowo porównuje plan do konieczności przepchania rury kanalizacyjnej. Dopiero po pozbyciu się bagażu złych długów system finansowy będzie miał szansę na swobodniejszy przepływ kapitału - tłumaczył szef Fed.
Plan wprowadzany jest jednak bez pogłębionej analizy długofalowych skutków, a Amerykanie nie bardzo rozumieją, o co chodzi - ostrzegają sceptycy w Kongresie wywodzący się z obu stron politycznej barykady.
Zasadniczym problemem, na jaki wskazują zgodnie ekonomiści i analitycy recenzujący plan Paulsona, jest jednak wycena aktywów, które ma skupować rząd. Nikt tak naprawdę nie wie, ile są warte tzw. collaterized debt obligations (CDO) i inne instrumenty finansowe, w które włączono na rynku wtórnym niebezpieczne kredyty hipoteczne. Powód jest prosty - nikt nie chce dziś tych papierów kupować, nie mogąc oszacować ich rzeczywistego ryzyka. Nie ma też żadnej gwarancji, ile te aktywa będą kosztować w przyszłości.