Jeszcze dziesięć dni temu, po rozmowach z przedstawicielami UE, Władimir Szkolnik, kazachski minister handlu i przemysłu zapewniał, że Astana nie wycofa się z projektów energetycznych w Gruzji. Twierdził też, że po wojnie w Gruzji nie wzrosło ryzyko inwestycji w energetykę – przypomina „Gazeta Wyborcza”.
- Każda inwestycja wiąże się z ryzykiem, a w tym przypadku naszym zdaniem ryzyko jest minimalne - mówił kazachski minister na konferencji prasowej.
Kilka dni później, po wizycie prezydenta Rosji, Astana zmieniła zdanie i wycofuje się ze wszystkich wielkich inwestycji w Gruzji.
- Rezygnujemy z budowy w Gruzji rafinerii - zapowiedział w środę kazachski państwowy koncern paliwowy KazMunaiGaz. Rafineria miała powstać w gruzińskim porcie Batumi nad Morzem Czarnym i jeszcze w tym roku planowano wbicie pierwszej łopaty pod tę inwestycję szacowaną na 1 mld USD.
Kazachowie utrzymują, że ich nagła decyzja nie ma politycznych podtekstów i twierdzą, że zrezygnowali z budowy rafinerii w Gruzji, bo wystarczy im produkcja paliw w przejętej w zeszłym roku rafinerii Rompetrol w Rumunii.
Jednak już w poniedziałek, zaraz po wizycie Miedwiediewa, Kazachstan wycofał się z budowy w Gruzji wielkiego terminalu do eksportu swoich zbóż, tłumacząc to niestabilną sytuacją polityczną.
Terminal do przeładunku 500 tys. ton ziarna rocznie miał powstać nad Morzem Czarnym w porcie Poti, wielokrotnie bombardowanym przez Rosjan w czasie agresji na Gruzję.
Jeszcze większy niepokój w Gruzji budzi zapowiedź wycofania się przez Kazachów z gruzińskiego gazownictwa.
Koncern KazTransGaz zapowiedział wczoraj, że może sprzedać firmę Tbilgaz, która zaopatruje w gaz stolicę Gruzji, a także obiekty rządowe. Dwa lata temu za kluczową firmę gazowniczą w Gruzji Kazachowie zapłacili tylko 12,5 mln USD., ale za dostarczany surowiec liczyli dwa razy taniej niż Gazprom.