Marco Bizzarri nie pozwala sobie na zbytni optymizm. Ten dyrektor naczelny włoskiej firmy Bottega Veneta – producenta cenionych i bardzo eleganckich damskich torebek – przygotowuje się na najgorsze, choć jednocześnie ma nadzieję, że w rzeczywistości nie będzie aż tak źle.
– Nie można stawiać na ożywienie gospodarki – mówi „FT”. – Wszystkie prognozy są rozczarowujące, podobnie jak wszystko, co słyszało się na ten temat w ostatnich miesiącach, musimy więc być ostrożni. Trzeba zarządzać firmą jak pater familias. Taktyka jest zatem następująca: „Działaj rozważnie, wydajesz przecież swoje pieniądze i liczy się każdy cent” – dodaje.
Choć taktyka „pater familias” ma swoje zalety, istniejąca od 44 lat Bottega nie jest firmą rodzinną, ale częścią Gucci Group (trzeciej w świecie spółki zajmującej się towarami luksusowymi), należącej do francuskiego koncernu detalicznego PPR, na którego czele stoi Francois-Henri Pinault.
Marco Bizzarri przejął Bottegę rok temu, przechodząc do niej z firmy Stella McCartney. Choć obydwie firmy należą do tej samej grupy, założycielka drugiej z nich, Stella McCartney, lansuje wegetarianizm, jest przeciwna futrom i projektuje torebki z materiałów innych nich skóra, Bottega tymczasem nastawia się na wyroby skórzane.
Reklama
Nowy dyrektor objął Bottegę w momencie najgłębszej recesji – z misją zwiększenia rozpoznawalności tej dyskretnej marki i stawienia czoła załamaniu gospodarczemu. W Gucci Group jest drugim co do wielkości źródłem dochodów: w 2008 roku jej sprzedaż wyniosła 402 mln euro (o 11 proc. więcej niż rok wcześniej), a zysk operacyjny, 101 mln euro, zwiększył się o 9 proc.
– Stawiam sobie pytanie: co mogę do tego dodać? Kryzys dotknął wszystkich i Bottegę też: to umożliwiło mi realizację własnych pomysłów w firmie, która była wcześniej dobrze zarządzana – mówi Marco Bizzarri.
Spółkę już wcześniej odchudzono, nie chciał więc ciąć kosztów poprzez zwolnienia. Wszystkie ręcznie robione torebki produkuje się we Włoszech, głównie w Vicenzie, gdzie mieszczą się główne warsztaty firmy, a jakość jej wyrobów zależy od obecności wyszkolonych i doświadczonych rzemieślników.
– W nazwie firmy słowo „bottega” oznacza warsztat, a „Veneta” to nazwa regionu, w którym się on mieści, zatem produkowanie w Chinach torebek „Bottega Veneta” nie miałoby wielkiego sensu. Jeśli chce się utrzymać taki poziom wyrobów, nie można zlecać produkcji za granicę – mówi.



Dyrektor Bizzarri zmienił więc proces wytwórczy, ograniczając zapasy i przestawiając się na produkcję „dokładnie na czas”. Ta strategia niesie ze sobą pewne ryzyko, gdyż wymaga ona wczesnego decydowania o stylu i kolorach torebek na kilka przyszłych sezonów.
Zmniejszenie liczby produkowanych torebek i wprowadzenie stałego trybu pracy w warsztatach spowodowało uwolnienie części kapitału. Dyrektora Bizzariego najbardziej cieszy jednak co innego: – W całej firmie nie zwolniliśmy ani jednej osoby – zachowaliśmy więc umiejętności, a dla biznesu takiego jak nasz to jest najważniejsze.
Sprzedaż w ciągu trzech kwartałów 2009 roku była o 9,3 proc. mniejsza niż w porównywalnym okresie poprzedniego roku. Dzięki jednak korzystnym zmianom kursów walutowych wpływy z niej zmalały w tym czasie zaledwie o 0,2 proc.
We wrześniu, zdaniem Marco Bizzarriego, sprzedaż była znacznie lepsza niż latem, gdy kształtowała się „bardzo słabo”. Na temat wyników czwartego kwartału dyrektor Bottegi nie chce się wypowiadać przed spodziewaną w lutym informację PPR o wynikach całego 2009 roku.
Jego zdaniem wydatki przeciętnego konsumenta nie zmieniły się podczas recesji, ale zwraca on znacznie więcej uwagi na to, co dostaje za swoje pieniądze – i na kupowanie rzeczy ponadczasowych. Jest przekonany, że ta zmiana działa na korzyść Bottegi.
– Na konsumentów czeka tyle różnych ofert, a jednak przychodzą do nas, bo poszukują rzemieślniczego mistrzostwa i jakości. I to właśnie będziemy im proponować – jeszcze bardziej niż w przeszłości – mówi.