Nie było prostego cięcia kosztów – czyli wyrzucania pracowników na bruk. Tym razem mieliśmy tzw. dzielenie się pracą. Nie było udawania, że nic się nie stało, i produkowania mimo załamującego się rynku. Tym razem dostosowanie było szybkie i precyzyjne: produkcja stop, inwestycje stop, zapasy na sprzedaż. Wszystko po to, by w miarę bezboleśnie przeczekać czas spowolnienia. To, co się nie zmieniło w ciągu tych 10 lat, to stosunkowo niska tzw. moralność płatnicza. Sami przedsiębiorcy chyba nie mają złudzeń: opóźnienia w płatnościach do tej pory były – i nadal częściowo są – najłatwiejszym sposobem finansowania swojej działalności.

Właściciele firm zdają chyba sobie z tego sprawę, skoro biura informacji gospodarczej – jak Krajowy Rejestr Długów – wydały w ubiegłym roku prawie dwukrotnie więcej raportów niż rok wcześniej. A jeśli porównać to z rokiem 2007, to był to czterokrotny wzrost. Jaki z tego wniosek? Firmy sobie nie ufają. I słusznie, bo w niektórych branżach problem zatorów płatniczych to być albo nie być dla 70 proc. przedsiębiorstw. Pytanie brzmi: czy to zawsze można zrzucić na kryzys? Czy może jednak jest to po prostu nieuczciwe.